niedziela, 22 czerwca 2008

Europiast, czyli jak nie wygrać wygranego alleya


Wyświetl większą mapę

Sobota (21.06.2008) powitała mnie słoneczną pogodą, która zachęcała do rowerowania. Po eksploracyjnej nocy wstałem trochę późno, ale takich okazji się nie przepuszcza. O 11.10 byłem już na swoim stalowym rumaku podążając we wcześniej zaplanowanym kierunku.
Co prawda nie o tym jest ten tekst, ale muszę zrobić tło do dalszych wydarzeń. Wycieczka przebiegała bez większych problemów, chociaż przez pierwsze 30 km, przeszkadzał wiatr w twarz. Pruszków, Grodzisk, Jaktorów, Kopiska, Kukłowka Zarzeczna, Grzmiąca, Nadarzyn to miejscowości które tego dnia mijałem. Tempem wyścigowym dotarłem do komorowskiej szkoły. Dystans 73 km, średnia 27,2 km/h.
Jest godzina 14.15, ja padam z nóg - na szczęście nie ma jeszcze zawodników. Staram się posilić i uzupełnić płyny, energia wraca. Przed 15 jest znowu jestem na miejscu zbiórki, grupka przeciwników już oczekuje. W trakcie jak następni zawodnicy przyjeżdżali, starałem się zrobić jak najgorsze wrażenie. Wspominałem dużo o tym, że jestem wyczerpany, że nie dam rady itd. Cel był prosty, chciałem koniecznie wygrać Europiasta, ale nie mogłem sobie pozwolić na złapanie jakiegoś aliena. Myślę, że po części moje starania odniosły skutek i przeciwnicy nie widzieli we mnie zagrożenia :)
W trakcie jak spóźnienie startu narastało coraz bardziej żałowałem, że jeszcze nie pojechałem do domu i nie zostawiłem "bagaży" z wyprawy.
Po otrzymaniu manifestu przeraziła mnie ilość tekstu do przeczytania. Po dwukrotnym przeczytaniu nadal do końca nie rozumiałem o co chodzi. Obok mnie stoi 007, również dosyć skonsternowany. Jedno było pewne trzeba zdobyć 11 wybranych punktów. Lokalizacje trochę dziwią, ale myślę sobie, że to dodatkowa szansa dla mnie.

Teraz czas na małą dygresję. Ktoś kiedyś powiedział, że w alleyu wygrywa ten kto popełni jak najmniej błędów....
Chyba jednak ja to powiedziałem ;) W każdym razie ja tego dnia popełniłem za dużo błędów i na nich postaram się oprzeć moją relację.

Błąd nr 1: Nie zapytałem się co jest priorytetem: liczba zdobytych punktów, czy zmieszczenie się w limicie czasu (2h). Jak się później okaże, miało to brzemienne skutki co do przebiegu wyścigu.

Wracając do przebiegu rywalizacji, czytam lokalizacje i próbuję je znaleźć na mapie. Najgorsze jest to, że połowy ulic nie mam na mapie. Wybieram lokalizacje pewne, do tego dorzucam Wolicę - i tak nie mam wyboru. W międzyczasie część zawodników rusza, co bardziej mnie determinuje do szybkiego startu. W końcu podejmuję decyzję, jakoś to będzie wybieram pierwsze 4 punkty. Dalej będę myślał na trasie.

Błąd nr 2: Wyjechałem nie znając nawet przybliżonego położenie kilku punktów.

Komorów, przychodnia na Turkusowej. Punkt znam, więc jest łatwo. Jadę za Filipem, ale go przechytrzyłem gdy on skręcił w niewłaściwą stronę. Na punkcie jestem pierwszy, zaraz dobiega Kosu, Lewan, Góra oraz Filip. W oddali wyłaniał się 007. Z punktu wyjeżdżam pierwszy, ale zaraz wyprzedza mnie Filip na ostrym, natomiast na ogonie siedzi mi Kosu. W takim zestawieniu jedziemy na Pęcice. Tracę powoli dystans.

Mały błąd nr 3: Nie zamknąłem blokady amortyzatora. ;)

Moim celem była Leśna w Pęcicach. Był jednak mały problem. Nie znałem jej położenia. Nagle za mostkiem nad Utratą widzę skręt w prawo i ulicę Leśną. Filip pojechał w lewo, ja skręcam, za mną Kosu. Postanawiam się sprzymierzyć na krótko z alienem (taktyka zerozerosevena). Szybko znajdujemy punkt. Dalej na Wolicę. Wybieram trasę przez las.

Błąd nr 4: Jadę na pamięć, przez co zamiast w Wolicy wylądowaliśmy w niejakim Cesinie.

O błędzie dowiedziałem się po tym jak pobliscy mieszkańcy nie mieli pojęcia o Ogrodowej i Zielonej. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że nie jest dobrze (jakoś tak mam, że jestem pesymistą). Zasuwamy z Kosem w kierunku Wolicy, dojeżdżamy do asfaltu, przed nami wyłania się Filip. zadowolony, że znalazł jeden punkt. My szukamy Ogrodowej, później się okazało, że na niej właśnie jesteśmy. W końcu kilka przecznic dalej pytamy się miejscowych, no i wszytsko jasne. Dojeżdżamy do Zielonej. Decyzja, ja jadę w prawo, Kosu w lewo. Mijam Kemota schodzącego z ambony, w oddali widzę już znak, ale dystans się dłuży. W drodze powrotnej mijam grupkę z Kosem, Lewanem, Górą i Kemotem zadowolonych po zdobyciu szlabanu na Ogrodowej.
Nie jest dobrze, znowu myśle, ale z drugiej strony, wreszcie jadę sam. Teraz wszystko w moich rękach, a właściwie w nogach. Szlaban na Ogrodowej zdobyty bez problemu. Następnym punktem miała byc Zielona w Komorowie. Musiałem podjąć jakieś ryzyko, aby zyskać trochę dystansu. Postanowiłem jechać prosto przez las. Nie znając tej drogi. Ryzyko się opłaciło. Pedałuję ile sił, ale pojawiają się pierwsze oznaki zmęczenia. Jest wreszcie zalew i zaraz jest Zielona. W tym miejscu kilka minut odpoczynku i planowanie dalszej trasy. W końcu mam, zaczynam od Kań. Docieram tam Reja przez Komorów, Nową Wieś, dalej prosto do torów WKD. Wiem, że ten skrót nie jest popularny wśród alleyowiczów, tak więc jest szansa na zyskanie dystansu. W Kaniach celem jest Wspólna. Na szczęście przy przejeździe jest plan wsi. Ulica namierzona. Na miejscu, po dwukrotnym przejechaniu wzdłuż, nie znalazłem fragmentu bramki.
Nie jest dobrze, myślę po raz trzeci. Zmieniam plany, na szczęście alternatywa do tej pozycji nie jest daleko - ulica Wiewiórek. Docieram na miejsce bez większych problemów, również karteczki łatwo wpadły w moje ręce. Nastał czas bardziej zagłębić się w Podkowę i zaliczyć skrzyżowanie Ptasiej i Słowiczej. W tym miejscu, zdaję sobie sprawę, że mam mało czasu, muszę coś opuścić, stawiam na Krótką w Żółwinie.

Ogromny błąd nr 5: Nie dość, że najważniejsze było zdobyć wszystkie punkty, to Krótką miałem na mapie, tylko jej po prostu nie zauważyłem. Co jeszcze bardziej tragiczne, znajdowała się ona bardzo blisko mojego następnego punktu.

Na skrzyżowanie Sienkiewicza i Prusa docieram nad zwyczaj szybko, tam wypijam kilka łuków zapasu tygodniowego carbo z bidonu. Nigdy wcześniej mi ten napój tak nie smakował.
Dalej ulica Bórówki w Otrębusach. Postanowiłem wtedy wykonać telefon do organizatorki, aby upewnić się co do czasu, że też wtedy nie zapytałem się o zasady...

Mały błąd nr 6: Nigdy nie czytaj mapy z jednej ręki, jadąc powoli po piachu. Na szczęście skończyło się tylko na skręconym siodełku. :)

Po "borówkach" postanowiłem jeszcze w drodze na metę spróbować zlokalizować Dolną w Strzeniówce i tamże znajdujący się staw. Podejmuję ryzyko i próbuję ciąć przez las, ścieżka się dłuży, ale wyskakuję na asfalt tuż przed grupą zawodników. W Strzeniówce na szczęście jest plan wsi. Trochę dziwnie zorientowany, ale Dolną namierzyłem. Zostało coś koło 5 minut do limitu. Dlatego nic innego się w tym czasie nie liczyło, jak tylko mocne pedałowanie. Jest i Dolna, od "progu" wita mnie przyjaźnie nastawiony pies i prowadzi mnie pod sam staw. Kiedy zawijam się spowrotem, zwierzę przemienia się w bestię i wydając przeraźliwie odgłosy zaczyna wyrywać mi kawałki skóry z nóg, Próbuję szybszym pedałowaniem zmusić bestię do puszczenia mojej kostki. Dopiero po pewnym czasie się to udało, z przeciwka widzę grupę przeciwników, którą prowadzi Grzesiek, przekazuję ostrzeżenie i wyskakuję na asfalt. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że tracę krew. Meta na szczęście nie daleko. Na miejscu jestem pierwszy z zawodników. Szybko okazuje się jak bardzo się myliłem, co do tego, że liczy się limit czasu.

W sumie 6 błędów, które zaważyły o tym, że nie wygrałem.

Tradycyjne podziękowania, tym razem ogromne należą się MAGDZIE. Za niekonwencjonalne podejście do alleya i za fachową opiekę pielęgniarską.

Dziękuję!

PS: Na "brwinowskim" jestem pierwszy ;)

Brak komentarzy: