poniedziałek, 28 lipca 2008

Mazowsze Wschodnie 2008



Coś takiego mam, że lubię spokojne, odległe miejsca, z dala od zgiełku. Dlatego w sobotę (25.07.2008) wybrałem się na wyprawę rowerową. Motywacją była chęć ucieczki od codziennych problemów. Prawdę mówiąc mam w głowie od dawna plan kilku wypraw, jednak wybrałem przejazd przez Mazowsze Wschodnie uwzględniając prognozowany kierunek wiatru i pod tym względem był to trafny wybór.


Przed 7 rano, byłem już na peronie IV warszawskiego Dworca Zachodniego oczekując pociągu do Suwałk i litewskiego Szestokai. Ze mną na pociąg czeka spora grupka wczasowiczów, również rowerowych. Po wjechaniu pociągu szybko się okazało, że wagon rowerowy wylądował za peronem, specjalnie nie zastanawiając się od razu popędziłem do drzwi. Co prawda wejście z rowerem jest trudne, ale nie takie rzeczy się robiło. Na innych podróżnych jednak ta sytuacja wydała się na tyle ciekawa, że stałem się obiektem do fotografowania. Przy pomocy pewnego miłego starszego pana wgramoliłem się do środka z rowerem i jako pierwszy miałem możliwość wyboru dogodnego wieszaka dla mojego wehikułu.


dodatkowe atrakcje: wagon rowerowy za peronem

Punktualnie o 8.53 wysiadłem w Małkinii, miejsce to jest o tyle magiczne, że 3 miesiące temu nabawiłem się w tutejszym barze salmonelli. Właśnie powinien mijać okres kiedy jestem nosicielem... ;) Po przygotowaniach, równo o 9.00 ruszyłem w stronę Treblinki z niecierpliwością oczekując "słynnego" mostu na Bugu. Most ma na prawdę ciekawą historię, ale nawet ze względu na swoje walory konstrukcyjne wart jest zobaczenia. W 1887 roku otwarto linię kolejową Małkinia - Siedlce linia była dwutorowa i oczywiście szerokotorowa. W 1918 roku po odzyskaniu przez Polskę niepodległości tory przekuto na normalnotorowy prześwit. W 1945 roku most przez Bug został wysadzony i linia musiała czekać aż do 1971 roku, gdy otwarto nowy stalowo-drewniany most przy okazji zmniejszono liczbę torów do jednego. Przełomową datą był 1 kwietnia 1993 roku, gdy zawieszono na tej linii ruch pasażerski, a 4 lata później towarowy. A teraz co jest ciekawego w samym moście: jest to jedyna konstrukcja w Polsce (o której ja wiem) gdzie most o szerokości toru został zaadaptowany na potrzeby drogowe. Prawdopodobnie już od jego otwarcia poprowadzono przezeń drogę, przy moście była budka dróżnika, który otwierał lub zamykał szlabany w zależności czy przez most ma przejechać pociąg, czy mogą jechać auta. Konstrukcja była oświetlona latarniami (ostały się aczkolwiek nie świecą). Most cały czas jest własnością PKP, której nie zależy na jego remoncie w ten sposób po latach ograniczaniu jego dopuszczalnej nośności zamknięto przeprawę. Dzisiaj zastawione zapory pozwalają tylko na przechodzeniem po nim pieszym oraz przejeżdżanie jednośladom. Warto nadmienić że kilka lat temu tory na linii zostały rozebrane i pozostał jedynie krótki ich kawałek na samym moście. Remont mostu będzie oznaczał zerwanie tych śladów kolejnictwa.


most na Bugu

Po kontemplacji tego "zabytku" udałem się do pozostałości po obozie zagłady w Treblince. Nie będę się tutaj rozpisywał, uważam, że będąc w tamtych okolicach jest to miejsce obowiązkowe do zobaczenia.


pomnik w Treblince

Przedzierając się przez las dotarłem do asfaltowej drogi na Kosów Lacki, podążając pustymi asfaltami przez lokalne wsie dotarłem do Węgrowa. Tam przy szedł czas na obiad złożony z drożdżówki i maślanki. Długo tam nie zabawiłem ponieważ postanowiłem poważniej odpocząć na zamku w Liwiu: "[cytat z Wikipedia] ruiny gotyckiego zamku obronnego książąt mazowieckich wzniesionego przed 1429 r. Później gruntownie przebudowanego w XVI i XVII w., zniszczonego podczas potopu i wojny północnej. Zachowała się jedynie wieża bramna, część murów okalających i fundamenty Domu Dużego." Z powyższych powodów zamek nie zrobił na mnie dużego wrażenia, ale jak zapewnia obsługa będzie lepiej, bo są pieniądze na remont, który już trwa. Więcej emocji wzbudziła na mnie pobliska rzeka Liwiec - wprost prosi się o zorganizowanie na niej spływu...


Liw - zamek

W tym momencie zaliczyłem wszystkie punkty mojej wyprawy i obrałem kurs na Mińsk Mazowiecki skąd miałem mieć pociąg do domu. Mijając Kałuszyn zdecydowałem, żeby zboczyć z asfaltu i spróbować polnej drogi do Cegłowa. Na mapie wyglądała ciekawie, długa prosta, najpierw polna, później leśna. Rzeczywiście taka była, poza tym zupełnie odludna, wokół same łąki - iście mazowiecki krajobraz, mojej kontemplacji przyrody nie przerwał nawet naturysta na rowerze, którego zmuszony byłem wyprzedzić. Ten fakt jednak nie pozostał bez wpływu na mnie, okazało się, że w pewnym momencie przegapiłem skrzyżowanie i wpakowałem się w bagno, po krótki prowadzeniu roweru trafiłem na właściwą drogę.


mazowiecki krajobraz za Kałuszynem.

Wkrótce znalazłem się w Mińsku Mazowieckim, mimo przejechanych 110 km, czułem się świetnie. Decyzja o kierunku jazdy związana z wiatrem była bardzo dobrym pomysłem, gdybym tylko nie musiał być wcześniej w domu to dokręcibym bym na rowerze do domu, bijąc przy okazji swoją życiówkę :)


W Mińsku Mazowieckim

Już nie będę pisał, że wyprawa była udana, bo okazuje się, że każda taka jest :) Na pamiątkę pozostały wspomnienia, zdjęcia i dwa waypointy, które wkrótce zostaną opublikowane. Na moją psychikę wycieczka miała bardzo dobry skutek, ale jeszcze lepszy miała wyprawa niedzielna...

GALERIA
MAPA

niedziela, 27 lipca 2008

Pośród kukurydzy


Co można znaleźć pośród kukurydzy i to jeszcze na tyłach byłej fabryki kabli?
Tajemniczą polankę z figurką. Oznaczony niedawno waypoint jest na prawdę wart odwiedzenia. Powiedziałbym, że charakterem wraca do korzeni WPG, gdy odkrywaliśmy bliskie nam miejsca lecz słabo lub w ogóle przez nas nie znane. Poza tym coś w tym jest, że tereny na północ od Pruszkowa są słabo przez nas eksplorowane pewnie z uwagi na przekonanie o małej ich wartości waypointowej, dlatego znalezienie takiej perełki jest dużym zaskoczeniem. Dla zainteresowanych na figurce napisano:
Za uzyskane łaski
polecając się dalszej
opice
N.M.P.
tą figurę stawia rodzina
Ambroziewiczów
1927 r.
Kilka zdjęć

sobota, 26 lipca 2008

Dojazd nad Zalew Zegrzyński (było: wizyta na działce)

Ostatnio mam dość intensywnie zajęty czas, głównie z powodu pracy i projektu wizualizacji Wypraw WPG (mam nadzieję że w zbliżającym się tygodniu serwis wyprawowy wystartuje). Z powyższych powodów narosły pewne zaległości na blogu, ale ich nadrabianie trochę się przeciągnie. Postanowiłem zmienić koncepcję na blogu. Chciałbym aby on bardziej "służył ludziom", w tym celu opis moich wyprawy postaram oddzielić od dywagacji o mojej psychice oraz o wypadkach na trasie (tzn. to będzie, ale może mniejszym drukiem).

Od wieczoru 18 do niedzieli 20 lipca przebywałem u kolegi na działce rekreacyjnej w okolicach Radzymina. Z Lewanem postanowiliśmy udać się tam rowerami. Układając trasę starałem się spróbować nowych wariantów - mniej uczęszczanych. Jako, że dojazd do działki prowadził przez Nieporęt powyższe rozwiązania mogę służyć jako wskazówki do dojazdu nad Zalew Zegrzyński.


W piątek postanowiliśmy zeksplorować okolice Kanału Żerańskiego. Słyszałem o tym, że prowadzi tam ścieżka rowerowa, ale nie mogłem na jej temat znaleźć informacji, również moje mapy nie poprawiały mojej wiedzy w tym temacie. Na drugą stronę Wisły przebiliśmy się mostem gdańskim i po dojechaniu do Ronda Żaba skręciliśmy w ulicę Odrowąża, której przedłużenie prowadzi wprost nad most nad Kanałem. Tutaj zrobiliśmy pierwszy błąd, należy jechać prawy brzegiem Kanału, gdzie znajduje się wyglądająca na przyjemną ścieżka. Nam przyszło pedałować do najbliższego mostu, który znajduje się około 1 km dalej. Faktycznie po prawej stronie jest oznaczona ścieżka rowerowa, prowadzi ona najpierw szutrem, a następnie kawałek asfaltem. Po dojechaniu do ulicy Kobiałka należy odbić od kanału i jechać równoległą drogą asfaltową, my tego nie zrobiliśmy, efekt można obejrzeć na poniższym przynudnawym filmie.

Dalej polecam jechać cały czas asfaltem, aż do ulicy Izabelińskiej, po przejechaniu przez most można wrócić nad Kanał. Tutaj ścieżka jest rewelacyjna, ubita nawierzchnia, spokój, przypomina mi to klimat holenderskich ścieżek rowerowych wzdłuż kanałów.



W taki sposób dojecdziemy do Nieporętu, jedyne czego się obawiam to ruch rowerowy jaki może tam panować w weekendy.

Nasz powrót wyglądał dosyć ciekawie, a wynikało to z chęci zahaczenia o dwa waypointy. Tuż za Nieporętem szukaliśmy niebieskiego traktora - reakcje ludzi na pytanie o taki obiekt są "interesujące" ;)



Dalej dojechaliśmy do Zegrza, skąd pociągnęliśmy kawałek wałem w kierunku Nowego Dworu. Z Zegrza prowadzi ciekawa ścieżka (droga) do Wieliszewa, widoczna jest chyba na każdej mapie, nietrudno na nią trafić, jednak istnieje jeden mankament, a może zaleta. Droga przebiega w poprzek strumyka. W pewnym miejscu na długości kilkunastu metrów należy pokonać wielką kałużę, Najlepszym rozwiązaniem jest jednak przejechanie tego odcinka, prowadzenie roweru może się skończyć mokrym butem. Dodatkowym utrudnieniem są kamienie, cegły pod wodą które powodują dużą "niestabilność" roweru szczególnie o wąskich kołach.



Z Wieliszewa warto kierować się na miejscowość Łajski następnie na Michałów-Reginów, gdzie za torami znajduje się początek drogi technicznej wodociągu północnego. Jest to dosyć przyjemny odcinek i mnie osobiście zdziwił swoim charakterem, wąska droga dużo zakrętów i wzniesień oraz mały ruch to jej zalety. Następnie najkrótszą drogą dojechaliśmy na Żerań pod Kanał Żerański, warto tutaj wspomnieć, że odcinek przez Lasy Legionowskie prowadzi długą, prostą drogą z betonowych płyt, który może się okazać mało przejmena gdy mamy kiepskie amortyzatory.

Poniżej materiały problemowe:

MAPA
GALERIA

sobota, 12 lipca 2008

Żródła Utraty. Edycja 2008

Myślałem, że wyprawa do źródeł Utraty mnie nie zaskoczy, że będzie to standardowy objazd po okolicy. Teraz mogę powiedzieć, że się bardzo myliłem. Co prawda w zeszłym roku również próbowałem znaleźć to mityczne źródło, ale trasa była trochę inna, więc tym razem jakby wszystko zaczynałem na świeżo.

Wyruszyłem o 10.00 w domu byłem dokładnie o godzinie 14.

Pierwszy punkt to mostek/śluza na Utracie w okolicy Walandowa. Pierwsze zaskoczenie, teren w ogóle mi nie znany, aż dziw bierze, że nigdy na walendowskim skrzyżowaniu nie wybierałem drogi na południe (może dlatego, że nigdzie nie prowadzi :P ). Po prawej klasztor, także nigdy go nie widziałem. No i zaraz zjazd z drogi w dolinkę Utraty, po prawej Staw Oborowy - czytam na mapie i jest mostek. Urokliwe miejsce, zaskoczeniem jest spokój pomimo wokół budujących się willowych osiedli. Vlepki waypointowej nie znalazłem, ale to nie popsuło mi humoru.


Jako, że wycieczka miała być po waypointach, obrałem kurs na Krakowiany. Postanowiłem pojechać przez Młochów jako, że dawno tam nie byłem. Trasa okazała się zaskakująco ciekawa. Z mostku pojechałem na południowy zachód, najpierw szutrową drogą, a następnie ścieżka przez pole zboża. Dalej już kawałek do Wólki Kossowskiej, gdzie za kościołem jechałem już szutrami. Nieznana mi droga okazała się Aleją Zabytkową. Bardzo przyjemnie się jechało, na skrzyżowaniu po drodze minąłem wyskoki krzyż, który robił w tym miejscu przejmujące wrażenie. Wreszcie Młochów, głupia sprawa, ale uświadomiłem sobie, że nigdy nie widziałem młochowskiego pałacu. Nadrobiłem zaległości, zastanawiając się czemu tak interesujący zabytek nigdy nie był w kręgu mojego zainteresowania.


Ostatnio zrobiłem się bardzo romantyczny, ku mojemu nieszczęściu, dlatego w Młochowie spędziłem trochę czasu rozmyślając. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mam dzisiaj zbyt dużo czasu ruszyłem zielonym szlakiem do Krakowian. Szlak trochę kluczy, jest kiepsko oznaczony, nieaktualny, ale generalnie warto nim przejechać. Do stawu dotarłem szutrową drogą, jechałem powyżej 40 km/h, aż się sam dziwiłem, że tak łatwo mi to przyszło.


Na miejscu stwierdziłem dużo ludzi (grill, biesiada, zabawy z psem) brak tabliczki "Punkt czerpania wody", niski poziom Utraty. Porobiłem trochę zdjęć dokumentacyjnych i ruszyłem w stronę Żelechowa. Ten odcinek już pokonywałem w zeszłym roku, zapomniałem jednak, że zielony szlak jest mocno nieaktualny za Żelechowem i prowadzi przez czyjeś podwórka. W rezultacie wycofałem się do miejscowości Kaleń na drogę asfaltową, aby po ok. 500 metrach znowu skręcić w stronę rzeki. Wtem po lewej stronie moim oczom ukazał się opuszczony sad czereśniowy. No po prostu raj, chociaż wcześniejsze gatunki były już zgniłe na drzewach. Po zjedzeniu kilkunastu sztuk, naszła mnie myśl, dlaczego ten sad jest opuszczony. Otworzyłem z ciekawości jeden z owoców, no i wyszła prawda, mały biały pędrak mieszkał sobie obok pestki. Postąpiłem tak z kilkoma następnymi owocami, efekt był taki sam. Zrezygnowany spróbowałem przy następnym drzewie, jako, że wyglądało ono na trochę inne gatunkowo. Prawdopodobieństwo znalezienia robaka wyszło ok. 20%, postanowiłem zaryzykować i zrobiłem sobie zapas na dalszą drogę.


Tak zaopatrzony przystąpiłem do teoretycznie ostatniej części wyprawy, czyli znalezienia tytułowych źródeł Utraty. Dojechałem do Pieńków Zarębskich i (zacytuję komentarz jaki napisałem do waypointa): W zeszłym roku odbyłem indywidualną wyprawę do źródeł Utraty, jednak zgodnie z mapą, w Pieńkach skręciłem tak jak idzie zielony szlak. No i tych faktycznych źródeł nie odnalazłem. Dzisiaj popełniłem podobny błąd. Nie lokalizując jednak owego kamienia (przyp. waypoint był na specjalnym kamieniu) zrezygnowany postanowiłem wracać w kierunku Żabiej Woli. No i się znalazł :D Urokliwe miejsce na odpoczynek, cisza, spokój, co jakiś czas ryk krów i wszechobecne komaromuszki.


Powrót to miała być teoretycznie formalność i prawie była. Jednakże spotakło mnie kolejne zaskoczenie - las książenicki. Jakoś nigdy nie przyszło mi go objeżdżać. Dzisiaj do krótkiego wprowadzenia w ten teran wykorzystałem niebieski szlak.

Wyprawa tradycyjnie udana (która taka nie była ;) )
Kilometrów wyszło 66.

TRASA
GALERIA

Można sobie porównać jak niektóre miejsca wyglądały rok temu: Galeria zeszłoroczna - dobrze obfotografowany jest m.in. staw krakowiański.

czwartek, 10 lipca 2008

Szklarnia


Są miejsca w Warszawie, których widok odbiera dech w piersiach, których brzydota jest tak przejmująca, że aż piękna. Miejsca takie zazwyczaj są ukryte, jakby niedostępne dla "zwykłych" mieszkańców, ale wbrew pozorom znajdują się tuż obok nas. Jednym z nich jest teren po fabryce domów na Żeraniu.
Wyprawę w ten rejon podjeliśmy w środę (9.07.2008) o godzinie 19.00. Trzyosobowy skład (Grzesiek, Lewan i ja) doświadczonych eksploratorów gwarantował udaną wyprawę i tak też było. Czterogodzinna wycieczka pełna była emocji, miejsce okazało się warte sił włożonych w dojazd. Waypoint zdobyty, nikomu nic się nie stało, chociaż zagrożenia o jakich czytaliśmy są wg mnie trochę na wyrost. Ogólnie wyprawa bardzo udana i rekomendowana.

Badanie głębokości silosu:


Galeria

wtorek, 8 lipca 2008

Bajka



Jest sobie takie miasto leżące gdzieś na końcu świata, w kraju słynnym z przeróżnych dziwactw. Miasto to również jest wielce dziwne, mimo, że graniczy ze stolicą swojego kraju i liczy ponad 20 tys mieszkańców to jest na wskróś "wiejskie". Rządzą tutaj układy, a klika u władzy szykuje nowe przekręty, co więcej pomimo swojej niechlubnej przeszłości władze te są nadal wybierane. Widocznie mieszkańcy lubią taki stan rzeczy.
Pewnego razu grupa radnych postanowiła odwdzięczyć się tym wiernym mieszkańcom. Napisali, więc długi dokument dokument, dumnie nazywając go "Program rewitalizacji". Owi radni zawarli w nim swoje rozległe plany uzdrowienia sytuacji estetycznej miasta. Podali bliski termin realizacji, dziwnie zbieżny z końcem następnej kadencji. Cała rada miejska uchwaliła ów dokument, aby mieszkańcy widzieli jak bardzo władze pracują i jak mają piękne plany do realizacji. Mieli tez nadzieję, że dzięki temu dokumentowi mieszkańcy zrozumieją, że obecni radni będą musieli zostać na następną kadencję.
Niektórzy z mieszkańców, którzy zaczęli czytać dokument przedzierali oczy ze zdumienia. Każdy obszar miasta został rozpisany. Każdy mieszkaniec mógł zobaczyć jak pięknie będzie już za kilka lat w jego okolicy. Pewien obywatel postanowił wypisać najpiękniejsze z tych planów. Oto one:
1. Al. Tysiąclecia/Wojska Polskiego - budowa ścieżek rowerowych,
2. Liceum - budowa zaplecza sportowego
3. Gimnazjum nr 1 i nr 2 - przykrycie przezroczystą kopułą dziedzińca
4. Gimnazjum nr 2 - budowa sali gimnastycznej
5. Stadion miejski - budowa oświetlenia, boiska treningowego o sztucznej nawierzchni
6. Budowa fontanny w parku miejskim
7. Odbudowa willi "Biały Pałac" z przeznaczeniem na cele publiczne, w tym muzeum
8. Odbudowa sali wielofunkcyjnej /kinowej, teatralnej, konferencyjnej/ wraz z zapleczem
9. Dworzec PKP - powiększenie parkingów
10. cytat: Zadania realizacyjne – zakres rzeczowy programu Centrum Edukacyjno – Rekreacyjne „Pokolenia”: „Centrum" zlokalizowane powinno być na terenie „starego" Piastowa. Idealnym miejscem byłby teren byłego przedszkola kolejowego przy ulicy J. Popiełuszki. Zasięg działania „Centrum" to teren Liceum Ogólnokształcącego, Technikum Chemicznego, Wieży Ciśnień i ulicy J. Popiełuszki. W naszej koncepcji priorytetowym działaniem byłoby stworzenie w wieży ciśnień obserwatorium astronomicznego ze średniej klasy teleskopem, a co za tym idzie ścieżki dydaktycznej w kwadracie: Liceum Ogólnokształcące, ul. J. Popiełuszki, wieża ciśnień, budynek byłego przedszkola kolejowego."

Radni nie poprzestali na tym, swój talent bajkopisarski wykorzystali do stworzenia innego dokumentu: "Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania". Dlatego też ów nadgorliwy obywatel miasta również postanowił co ciekawsze fragmenty przedstawić:
1. Powiązanie zespołu „Białego Pałacu” z resztą miasta, przez:
a. włączenie go do centrum,
b. połączenie ciągiem pieszo – rowerowym z istniejącym przejściem pod torami kolejowymi i z projektowanym przejściem na przedłużeniu ul. K. Przerwy Tetmajera,
c. powstanie miejsca służącego organizowaniu imprez publicznych, mogących służyć
integracji społeczności, przestrzeni publicznej, na terenach niezainwestowanych, w bezpośrednim sąsiedztwie zespołu „Białego Pałacu”, przy ciągu pieszo – rowerowym,
2. powstanie systemu ścieżek rowerowych, łączących tereny mieszkaniowe z centrum miasta oraz z terenami usług, w tym usług oświaty.
3. przeznaczenie pod zieleń publiczną oraz usługi sportu i rekreacji terenów położonych wzdłuż rzeki Żbikówki.

I żyli długo i szczęśliwie...

Tekst programu rewitalizacji
Tekst studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania - niestety zniknął.

poniedziałek, 7 lipca 2008

Szczęsliwe zwycięstwo



Moim zwycięstwem zakończył się alleypiast "Poznaj Brwinów i okolice". Od sobotniego poranku aura starała dorównać tej z poprzedniego roku, z brwinowskiego Vampa. A co to wtedy był za wyścig... Jak dla mnie najlepszym pod względem sportowym, ścigania było mnóstwo i no ten nieustanny deszcz. Teraz było podobnie z tym, że chłodniej. Dlatego postanowiłem się cieplej ubrać, co w moim przypadku znaczy założyć kurtkę przeciwdeszczową. Ponadto przygotowałem sobie swoją mapę Brwinowa, pomimo, że mapy miały być zapewnione, coś czułem, że dzięki indywidualnemu podejściu do problemu zyskam pewną przewagę nad konkurentami. Jeszcze przed startem wszem i wobec ogłaszałem zbliżające się moje zwycięstwo (już rezerwowałem nagrodę). Intuicja mi mówiła, że w takich warunkach mam duże szanse. Poza tym do trzech razy sztuka, na dwóch poprzednich alleyach od zwycięstwa dzieliła mnie przysłowiowa "długośc koła" ;)
15.50 jesteśmy z Grześkiem na starcie. Już pada, na miejscu garstka rowerzystów, w większości nowe twarze - "tak jak rok temu" pomyślałem, "oby tylko nie byli tak sprytni niż pamiętne dziewczyny z Vampa, które prowadziły przez część wyścigu do momentu gdy... postamowiły pojechać do domu...". Deszcz padał coraz bardziej, opóźnienie wzrastało, co kilkanaście minut pojawiali się nowi zawodnicy. Po godzinie od planowanego startu zjawia się organizator - Dyziek, to nie taki zły wynik :) Zaskoczenie, nie ma punktów naniesionych na mapy. Dezyzja jest taka, aby wspólnie te punkty nanieść przed startem. Ta żmudna procedura znaczenie się przedłużyła, tak że start wypadł na godzinę 17:15.
20 punktów mogło przyprawić o zawrót głowy, ale ja w tym bałaganie zobaczyłem sens. Trasa była dla mnie wybitnie liniowa. Postanowiłem sobie ułożyć plan przejazdu w taki sposób, aby optymalnie przejechac wszystkie punkty. Wtem dotarła do mnie informacja o limicie czasu, który wynosił - 1:30. Nutka zwątpienia pojawiła się w mojej głowie, "czy dam radę?". W momencie startu słabo w to wierzyłem, ale postanowiłem nie zmieniać trasy, "najwyżej będę zmieniał w trakcie" - ostateczna decyzja.
Start! Pędzę na lotnisko parzeniewskie. Nie oglądam sie za siebie, więc nie wiem kto jedzie za mną. Później już na błocie orientuję się, że ścigają mnie Lewan, Grzesiek i Kosu. Na lotnisku jestem pierwszy. Zyskuję trochę przewagi z racji tego, że zaliczanie punktu trochę trwało (zerwanie kartki, zamazanie pola flamastrem). Następnymi punktami wg planu miały być dwie lokalizacje w Pszczelinie, już przed asfaltem dogania mnie Lewan, lecz ku mojemu zdziwieniu skręca od razu na Otrębusy. Próbowałem w tym momencie rozgryźc jego strategię, ale nic mi nie przychodziło do głowy, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Pszczelin zrobiłem bez większych problemów i wyjeżdżając w kierunku Otrębus minąłem się z Grześkiem.
Południowe punkty poszłyby gładko, gdyby nie problem z Wiejską w Otrębusach, która została już zabudowana. Na pocieszenie widziałem ślady zawracającego Lewana, więc on też wpadł w tę pułapkę. Pozbierałem dziewiętnastki i popędziłem do Brwinowa. Na dwóch pierwszych miejskich punktach: przedszkole i dom ku mojemu zdziwieniu zainkasowałem 2x20 pkt. Były to moje ostatnie dwudziestki tego dnia. Dalej zagłębiam się w Brwinów, przy następnym przedszkolu mijam grupkę na czele z Pslowikiem . Nadal idzie wyjątkowo gładko, chociaż punkty są już przetrzebione. trochę problemów sprawił mi peron, ponieważ jakoś sobie ubzdurałem że punkt będzie bliżej Milanówka. Z pomocą przyszedł Lewan, który jechał od strony... Pruszkowa. Trochę mnie to zamurowało, "no ale każdy ma swój plan na zwycięstwo" pomyślałem. W tym momencie zacząłem analizować dalszy plan gry, miałem jeszcze cień nadziei na zrobienie wszystkich punktów, ale czasu pozostawało mało. Postanowiłem podjąć ostateczną decyzję po zrobieniu dwóch najbliższych.
Stadion i ogródki działkowe znowu nie sprawiły mi problemu, niestety uzbierałem na nich mało punktów. Teraz postanowiłem spróbować zaatakowac mostek na Zimnej Wodzie. Jak się wkrótce akazało, zbytne zaufanie swojej mapie może prowadzić do porażki. Pierwszy błąd: z "ogródków" pojechałem na północ, bo wg mapy powinna być droga w lewo - nie było (strata ok. 4 minut). Drugi błąd: wg mapy ulica Żółwia powinna się łączyć z Mickiewicz (strata ok. 3 minut). Decyzja pozostała jedna: opuszczam mostek na Zimnej Wodzie.
Następnie wróciłem do centrum, aby zrobić dwa punkty w miejskim parku. Trochę problemów sprawił mi pałac (ten pierwszy - bliżej torów), szukanie punktu umilały gorące rytmy disco polo.
Wyjeżdżając z parku miałem 18 minut do końca limitu. Postanowiłem, że na powrót poświęcę 10 minut, tak, że zostało mi 8 na zrobienie kilku punktów. Niestety droga się dłużyła, z jednej strony wiatr w twarz, z drugiej głębokie kałuże. Przed bramą SGGW napotykam Grześka, wymiana uwag i informacja: "tylko do Glinianek jedź prosto, a nie w prawo". Nie wiem w jaki sposób moja podświadomość to odebrała, ale pojechałem w prawo, wcześniej zaliczając jeszcze przejazd kolejowy.
Jak się później okazało w tym momencie miałem dużo szczęścia. Skręciłem przy gliniankach w prawo i rozględając się za punktem powoli jechałem. Ścieżka, a właście udeptana trawa coraz bardziej zanikała. Straciłem już nadzieję, na znalezienie glinianki i miałem wracać, gdy zobaczyłem przed sobą starszego tubylca. Zdziwiła mnie jego obecność, ale jeśli on idzie na wschód to pewnie gdzieś wyjadę. "Do szosy dojedzie", usłyszałem "300 metrów jeszcze". To mnie uratowało, ponieważ powrót w tej chwili spowodowałby nie zmieszczenie się w limicie. Zgodnie ze wskazówkami dojechałem do Grodziskiej, okazało się, że mam jeszcze 7 minut. Postanowiłem zaliczyć Stawisko, gdzie spotkałem Lewana. Wróciliśmy razem, tak jak razem jechaliśmy na początku.

Ostateczne wyniki mnie bardzo zdziwiły, nowa zawodniczka Marlena uzyskała 288 pkt, czyli o 6 mniej niż ja, odwiedzając 4 punkty mniej. Marlena jechała w grupie z zawodnikami: Pslowik, Wiewórka, Zosia, Robert. Postanowili oni zacząć od centrum Brwinowa zbierając dużo punktów. Z prostych kalkulacji wynika, że gdyby w tej grupie znalazł się jeszcze jeden zawodnik, nie wygrałbym. Ponadto ogromne znaczenie dla mojego zwycięstwa miało zrobienie Stawiska, w końcowej fazie zupełnie nie planowane.
Mój brak kalkulacji na starcie ("robię wszystkie punkty") tym razem nie był najlepszą taktyką.


Wyświetl większą mapę

Oficjalna galeria

środa, 2 lipca 2008

Pół roku analiz wizyt na blogu


Zakończyłem półroczną przygodę z serwisem Blog Tracer, aby od 1 lipca rozpocząć śledzenie wizyt na tym blogu przy pomocy Google Analytics. Google oferuje o wiele więcej statystyk i porównań, ma też bardziej intuicyjny interfejs.

Od 1 stycznia do 30 czerwca miałem 2439 wizyt z czego tylko 50,18% było wywołanych bezpośrednio. Dzięki google mojego bloga widziało 795 internautów, a dzięki alleypiastowi 99 :)
Ciekawą rzeczą jest liczba wizyt wg słów kluczowych, wygrało "mszczonów basen" z 43 wizytami, a pisałem o termach ledwie półtora tygodnia temu. A na koniec ciekawa informacja charakteryzująca moich czytelników, prawie 7% wizyt odbyło się na komputerach Macintosh, co zupełnie nie odzwierciedla udziału tego systemu wśród rzeszy wszystkich internautów ;P

wtorek, 1 lipca 2008

Znicz Pruszków w ekstraklasie

Taka informacja jest dzisiaj na pierwszych stronach serwisów sportowych. Korona Kielce została zdegradowane jej miejsce zajmuje pruszkowski zespół. Dla nas to świetna wiadomość, jeśli Znicz dostanie koncesje (czy jak to się nazywa). Nie oszukujmy się, obecne zaplecze sportowe, jak i sam stadion nie przystoi na ekstraklasę, nawet pojemność trybun była za mała na II ligę.

Tak sobie myślę, czy tak polska ekstraklasa będzie jeszcze ekstraklasą. Kolejne zespoły są degradowane, wchodzą na ich miejsce kluby zupełnie do tego nie przygotowane. Spójrzmy na taki Znicz. Na koniec sezonu, zrobili transfery sprzedażowe, aby na miejsce dobrych graczy zakupić młodych zawodników. W sumie dobrze, ale brakuje doświadczenia i ogrania. Natomiast największą bolączką pruszkowskiego Znicza jest brak sponsora. Trochę to śmieszne, ale z drugiej strony tragiczne. Dziś już mało który przedsiębiorca chce się angażować w tak skorumpowaną piłkę...