piątek, 23 maja 2008

Memento mori, Wioletta


Wszystko zaczęło się prawie tydzień temu, w sobotę podczas imprezy poalleyowej. Zerozeroseven, który akurat nie brał udziału w ściganiu poinformował mnie, że Wioletta chce się ze mną skontaktować. Ogarnęło mnie duże zdziwienie: "Jaka Wioletta?", zapytałem. "No Gurecka, Wioletta Gurecka. Napisała mi maila", odpowiedział 007. W jego tonie odczułem zazdrość. Wiadomo, to Zerezeroseven poznał mnie z Wiolą, pewnie czuje się teraz trochę nieswojo. Przez resztę imprezy nachodziły mnie myśli, co ona może ode mnie chcieć. Wioletta to wspaniała kobieta. Odmieniła moje życie, ale od naszego ostatniego i zarazem jedynego spotkania minął ponad rok.
Następnego dnia rano dostałem sms. Nadawca "Gurecka W.", otwieram wiadomość z napięciem "Hej to Wiola. Tęsknię za Tobą. Spotkajmy się tam gdzie ostatnio. Zapewnię Ci ekstremalne wrażenia". Ta enigmatyczna wiadomość jeszcze bardziej mnie skonfundowała. Zastanawiałem się, dlaczego nie skontaktowała się ze mną wcześniej. Chociaż to raczej ja powinien do niej zadzwonić. Muszę przyznać: olałem ją, ale wydawało mi się, że miałem powód. Tuż po naszej wspaniałej randce dostałem anonimową informację "Wioletta Gurecka to k.....". Perspektywa bycia z kobietą uprawiającą najstarszy zawód świata nie była zbyt kusząca tym bardziej, że na oku miałem wtedy inną "partię". "No dobrze", pomyślałem "muszę coś odpisać". Raz kozie śmierć, postanowiłem przyjąć zaproszenie, ale nie chciałem, żeby myślała, że jestem "łatwy". Zaproponowałem spotkanie dopiero w czwartek. W Boże Ciało powinno się kręcić mniej osób, może nikt mnie z nią nie zobaczy. Nie musiałem długo czekać, za chwilę dostałem wiadomość "OK, w czwartek o 18.00. Czekam!". Ja też z niecierpliwością czekałem czwartku. "Co też ona dla mnie przygotowała?" Ta myśl przewijała się bez przerwy w mojej głowie.
Czwartek, godzina 17.00 - ruszam, oczywiście na rowerze. Jechałem przez Pruszków, Krosnę i Płochocin. W międzyczasie przypominałem sobie wydarzenia sprzed ponad roku:
007 chciał mnie poznać z pewną kobietą, wiedział, że wtedy akurat nikogo nie miałem. "Jest tego warta i jest chętna" mówił. Co miałem wtedy do stracenia? Postanowiłem spróbować, miejsce spotkania zostało ustalone dosyć nietypowo, bo przez współrzędne geograficzne. Okazało się, że jest to most kolejowy nad Utratą pomiędzy Józefowem a Błoniem. Jedno musiałem przyznać, że Wioletta chyba czytała w moich myślach, klimat kolejowy działa na mnie pobudzająco :) Nie znałem wtedy tego miejsca toteż postanowiłem zrobić najazd od strony południowej. W rezultacie wylądowałem na "wyspie" stworzonej przez łączące się koryta Utraty i Rokitnicy. Miałem nadzieję, że tej wpadki Wioletta nie widziała. Byłbym pewnie u niej spalony.


Im bliżej byłem miejsca spotkania tym bardziej się niepokoiłem. Nadal wracałem myślami do tamtych wydarzeń:
Pamiętam jak ją zobaczyłem. Stała na brzegu od strony północnej, miała taką białą sukienkę ze wstawkami niebiesko-zielonymi. Wyglądała bosko. Dalszą część spotkania pominę, bo nie nadaje się do publicznej prezentacji :) Na zakończenie tego romantycznego spotkania napisała na moście swój numer telefonu. "Dzięki temu nigdy nie zapomnimy tego miejsca", wspomniała....

Dotarłem wreszcie do mostu. Po północnej stronie, tam gdzie wtedy odbyło się nasze namiętne spotkanie stoi jakiś wędkarz. Pomyślałem, że Wiola pewnie stoi z drugiej strony. Jednak i tam jej nie było. Zacząłem się niepokoić, wszedłem na most, postanowiłem rozejrzeć się z góry. Ani śladu dziewczyny. Spróbuję spojrzeć od strony Błonia, pomyślałem i tak też zrobiłem. Zszedłem pod sam brzeg i... zobaczyłem ją. Była w jakiś dziwaczny sposób przymocowana do bocznej części mostu, dokładnie po środku Utraty. Po chwili zauważyła mnie. "Uratuj mnie, Adaś. Wynagrodzę Ci to!". Muszę przyznać, że Wiola ma specyficzne poczucie przyjemności. Zacząłem się trochę bać, nie wyglądało to na bezpieczne. Ale nagroda, jaka mnie po tym miała czekać napędzała moją chęć "uratowania" tej białogłowy. Wróciłem na drogą stronę brzegu, zastanawiając się jak ona mogła się tam przywiązać sama. "Czas zacząć" pomyślałem. Drogę jaką mam pokonać przestraszyłaby chyba samego Spidermana. Pionowa ściana, na dole wąska "półka" na której można stanąć skrawkiem stopy, ale najgorsze to mocno ograniczone możliwości złapania się czegokolwiek. "Zaraz spadnę!" zaczęła wykrzykiwać Wiola, miało mnie to chyba pobudzić, ale wywoływało we mnie jeszcze większy lęk - przecież sam mogę spaść. Na początku szło dobrze, nawet za dobrze. Tuż nad brzegiem doszedłem do nitowanej części konstrukcji, wtedy też zachwiałem się, serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Po krótkim zastanowieniu postanowiłem odpuścić, tym bardziej, że moje bloki w butach nie pomagały w pokonywaniu dystansu. Wróciłem na ziemię. I krzyknąłem do Wioletty "Memento mori".
Nie wiem czy zrozumiała, ale ja mam dla kogo żyć i dla takiej kobiety nie zamierzam ryzykować. Teraz tylko się zastanawiam, czy Wioletta znajdzie swojego bohatera.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

świetne!
:D

Wioletta na pożegnanie mi powiedziała "Non omnis moria"...
-coś w tym jest;)


pozdrawiam,
mementomateusz