środa, 12 listopada 2008

Absolutne wyuzdanie

Czy w ponury listopadowy wieczór w zapuszczonym, podwarszawskim mieście może wydarzyć się coś niezwykłego, coś co przejdzie do historii? Z pewnością, możemy być świadkiem krwawej zbrodni jakiegoś prominentnego, lokalnego działacza, spaleniu mógłby ulec miejscowy kościół lub co gorsza hipermarket. Jednak w tym prowincjonalnym miasteczku tej nocy wydarzyło się coś zupełnie innego, coś mającego ogromny wpływ na poczucie bezpieczeństwa jego mieszkańców.

To wydarzenie znamionowały plakaty, które w tajemniczy sposób pojawiły się w okolicy w nocy z piątku na sobotę, tak więc o wydarzeniu wiedziała tylko garstka należąca do elitarnej i nieformalnej grupy autorów tych ogłoszeń oraz przypadkowi czytelnicy plakatów. Czy hasło „Urodziny Alleypiasta” może kogoś zachęcić? Mnie nie tyle zachęciło, co zaciekawiło i pełen obaw, w kamuflażu udałem się na swoim rowerze we wskazane w ogłoszeniu miejsce, aby z ukrycia obserwować bieg wydarzeń.

O godzinie 18.00 w miejscu, które ostatnio jest na ustach mieszkańców mojej miejscowości - dworcu kolejowym znajdowało się już kilkunastu dziwnych osobników na rowerach. Ich liczba zwiększała się z minuty na minutę, coraz bardziej blokując przejście zwykłym przechodniom. Coponiektórzy ze strachu rezygnowali z przedzierania się przez „stado” rozwydrzonych rowerzystów. Rozwydrzonych, bo jak inaczej nazwać panujący gwar, głośnie rozmowy, śmiechy i to jeszcze w tak reprezentacyjnym miejscu. Czas biegł, a sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Najbardziej dziwny był brak reakcji osób postronnych. Znieczulica społeczna osiągnęła szczyt, pomyślałem. Tylko rozładowana bateria telefonu uniemożliwiała mi wezwanie odpowiednich służb porządkowych. Postanowiłem jak najlepiej zapamiętać sylwetki tych chuliganów, aby później na spokojnie odtworzyć te dane podczas przesłuchania.

Część grupy ubrana była w maskujące, wojskowe spodnie, kilku z nich wybrało całkowicie czarny ubiór. Dominowały kolory szare i zielone, zorientowałem się wtedy, że mogą planować coś naprawdę poważnego. Tak przecież nie ubiera się zwykły człowiek. Zbrodnia lub przestępstwo czaiły się w powietrzu. Różnorodność tej grupy była ogromna, zdałem sobie sprawę, że lokalna Policja mogłaby mieć problem z zatrzymanie tych łobuzów. Co gorsza pomimo, że część wyglądała na zwykłych meneli to posiadali z pewnością kradzione, dobre rowery. Bez blokady całego miasta ich schwytanie stałoby się niemożliwe. W pewnym momencie w tym tłumie dojrzałem kobiety, na pewno przerażone i niepotrafiące wydostać się z tej feralnej pułapki niewyżytych mężczyzn. Wpadłem na pomysł, udokumentuję ich poczynania, może doprowadzą mnie do swojej kryjówki, a może udaremnię ich niecne plany i złapię zwyrodnialców na gorącym uczynku. Mam charakter tchórza, ale czasem odzywa się we mnie dusza bohatera. Postanowiłem ich śledzić, jeśli tylko się stąd ruszą.

O godzinie 18.40 jeden ze zgromadzonych rozdał wszystkim kartki formatu A4, wyglądały jak tajne instrukcje. Wzrok mój przykuła jedna ze zgromadzonych osób. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w czarny strój lecz posiadał coś co odróżniało, go od innych – odblaskową kamizelkę. Pomyślałem, że w razie rozdzielenia grupy, będzie to postać najłatwiejsza do śledzenia. Od tego momentu cała moja uwaga skupiła się na jego osobie. Nazywali go Adam, ja też tak o nim będę pisał, chociaż zdaję sobie sprawę, że z pewnością jest to tylko jego pseudonim. Otóż, ów Adam od momentu rozdania "instrukcji" (czy czymkolwiek innym były te kartki) zachowywał się bardzo dziwnie. Zamiast przeczytać otrzymany tekst począł rozdawać dziwne, błyszczące, jakby pokryte specjalną folią karteczki. Przy czym poruszał się dziwnym, trochę koślawym chodem, a jego przygarbiona sylwetka przywodziła mi na myśl Quasimodo. W pewnym momencie wszyscy odjechali i dopiero teraz nasz bohater zdecydował się na przeczytanie tego co otrzymał na kartce. Adam zaczął skrupulatnie studiować swoją ledwo co wyciągniętą z kieszeni mapę i po krótkiej wymianie zdań z przypadkowo spotkaną osobą ruszył na swoim rowerze, a ja ostrożnie za nim.

Najpierw pojechał do dawnej, miejskiej siedziby gestapo. To co on tam wyprawiał wprawiało w zakłopotanie i strach przypadkowych przechodniów. Wyobraźcie sobie, ze ten przerośnięty „kolarz” grzebał w pobliskich śmieciach, przesuwał pamiątkową donicę z kwiatami, a na koniec pobiegł na podwórze kamienicy tylko po to, żeby za chwilę wrócić i odjechać. Ale to dopiero początek, to co się działo dalej to szczyt chamstwa i wynaturzenia. Otóż pognał on na swoim dwukołowym pojeździe na spokojną ulicę Promyka. Tam zaczął biegać dosłownie od słupa do słupa. Przyglądała się temu stojąca naprzeciwko grupka młodzieży relaksująca się przy napojach i prowadząca widocznie ciekawą, bo ożywioną rozmowę. Jego działanie osiągnęło apogeum, gdy rozpoczął wspinanie na jeden z telefonicznych kikutów. „Goryl jakiś!” pomyśleli pewnie zażenowani, przypadkowi widzowie. Tak jak przy „gestapo” Adam odjechał po kilkunastu minutach.

Ulica Wiśniowa, a właściwie jej koniec był świadkiem kolejnych jego chuligańskich wybryków. Znajdują się tam 3 studzienki, nasz bohater począł biegać od jednej do drugiej. W pewnym momencie szykował się do skoku w czeluści jednej z nich, jednak chyba tylko z powodu przypadkowego przebłysku świadomości zrezygnował i oddalił się. To cud, że nic mu się nie stało. Czytelnik z pewnością zada sobie pytanie, po co on to wszystko robił, ja również nie wiem, ale czy ktoś potrafi zrozumieć wariata?

Siostry zakonne na ulicy Żbikowskiej to kolejne ofiary naszego Adama, to co musiały oglądać przez swoje małe, zakratowane okna śni im się jako koszmary pewnie do tej chwili. Przejeżdżający z jednej na drugą stronę jezdni rowerzysta był nie lada wyzwaniem dla pędzących samochodów. Po kilku minutach dopadł pobliski słup, oparł się o niego i zasłaniając widok..., nie mogłem na to patrzeć, ale co on mógł tam innego robić z tym słupem niż... (sami wiecie co mam na myśli). Zezwierzęcenie, totalne porzucenie barier seksualnych i to wszystko pod bramami klasztoru! Dobrze, że ten zboczeniec dosyć szybko ruszył dalej, bo wieczorna modlitwa zakonnic, mogłaby się przerodzić w odprawianie egzorcyzmów.

Widać, że Adamowi nie wystarczyło wystraszenie połowy jednego miasteczka, postanowił uderzyć na stolicę, po drodze zahaczając jeszcze o miasto P. Poruszał się on prawie niewidoczną drogą wśród zamglonych pól, wyglądał jak zjawa, na tym swoim wehikule. Nic dziwnego, że przejeżdżając ze sporą prędkością obok spokojnych strażników miejskich wywołał niemałe poruszenie. Lecz tak szybko jak się pojawił tak zniknął zostawiając stróżów prawa w oniemieniu. Po chwili dotarł do drugiego miasteczka, wtedy dopiero wśród latarni dało się zauważyć, że wyrzucił gdzieś swoją mapę zaśmiecając tym posprzątaną przed Świętem Niepodległości ulicę.

Następnym miejscem jego chuligańskich wybryków był koniec ulicy Jagiełły. O ile z jednej strony tej ulicy co jakiś czas można było zobaczyć przejeżdżających rowerzystów, nasz bohater zabawiał się na jej drugim końcu przed boguduchawinny kierowcą ciężarówki, który odpoczywał po ciężkim dniu w swoim pojeździe. To co tam się działo można nazwać krótko demolką. Latające w powietrzu śmiecie, tłuczone butelki, przekleństwa. Tego ta okolica długo nie widziała i na długo to zapamięta. Niewyżyty, pojechał po chwili na pobliski peron miejskiej kolejki i... wszedł po drabinie na dach dworca kolejowego, czym wywołał blady strach w oczach spokojnych podróżnych, którzy z utęsknieniem wyczekiwali na swój pociąg.

Jemu było wciąż mało, spokojny kiosk obok byłego przedszkola został oszpecony papierem toaletowym, co prawda, gdy Adam się tam zjawił papier już był, ale kto mógł to zrobić jak nie on?! Pewnie sprawdzał stan swojego kiepskiego dowcipu.

Na sam koniec burd w mieście P. przeniósł się na uroczo położony plac Zgody, który był świadkiem raczej niezgody naszego bohatera z porządkiem tego świata. Upatrzył on sobie transformator i zaczął go „badać”. Najpierw spokojnie oglądał go z kilku stron, a na koniec grzebał pod nim, tak jak by chciał go uszkodzić. Na szczęście dla wszystkich okolicznych mieszkańców po kilku minutach zrezygnował. Do katastrofy energetycznej nie doszło.

Spokojna poprzemysłowa dzielnica stolicy była teraz celem naszego zawodnika. Aby się tam dostać przekroczył w niedozwolonym miejscu tory – to chyba było najmniejsze jego wykroczenie tego wieczora i pojechał na... cmentarz. Wiadomo, że taki człowiek nie może mieć szacunku dla zmarłych, ale uszanowałby chociaż miesiąc listopad, czas pamięci po tych którzy odeszli. Ale co tam... jak szalony dotarł w pobliże nekropolii, rzucił w krzaki rower i przebiegł pod krzyż. Krzyż który ma na celu wywołanie zadumy nad naszym życiem nie zrobił na Adamie wrażenia. Wziął tylko leżącą pod nim karteczkę i tyle go widziano w tym miejscu, zmarli mogli "odetchnąć" z ulgą.

Dumne, będące chlubą tego kraju budynki i teren fabryki ciągników rolniczych musiały się zderzyć z tym szaleńcem. Upatrzył on sobie samotnie stojącą wieżę oświetleniową, wbiegł na nią i zaczął majstrować przy skrzynce bezpieczników. Przypatrywał się temu patrol ochrony niemający jednak odwagi przerwać aktu wandalizmu. Zanim przybyły posiłki, wieża była już pusta. Ale Adamowi było mało, po chwili był już na przystanku autobusowym, gdzie dopadł rozkład jazdy. Zaczął się mu bacznie przeglądać. Pewno by go zniszczył, gdyby nie przejeżdżające obok samochody. Opuszczając już ten teren, nagle zatrzymał się, oparł swój rower o barierkę i zbiegł na dół pod wjazd do tunelu znajdującego się pod główną drogą. Tunel na szczęście był zamknięty. Nasz bohater jednak nie dawał za wygraną i poczynał dłubać przy kłódce. Zamknięcie przetrwało chyba najtrudniejszą próbę w swojej historii. Adam, jeszcze bardziej rozwścieczony pobiegł do swojego roweru i ruszył dalej.

Obszar, w którym mieszka mnóstwo starszych osób ceniących spokój długo nie był areną takich wydarzeń jakie teraz nastąpiły. Adam wypatrzył kosz na zamkniętym boisku do koszykówki, co gorsza przyparł do muru dwóch stojących nieopodal młodych rowerzystów tak, że jeden z nich szybko przeskoczył przez płot i przyniósł naszemu bohaterowi jakiś skrawek papieru. Podziękowań ci młodzieńcy nie usłyszeli, za to otrzymali kilka „rad”. Po wszystkim Adam spokojnie odjechał, a młodzi rowerzyści cieszyli się, że uszli z tego incydentu bez szwanku.

Myślicie, że to wszytko na co stać Adama, to się głęboko mylicie. Widząc chyba, że w stolicy nie idzie mu najlepiej postanowił wrócić na swój rewir. Po kilkunastu minutach dotarł pod drzewo, na którym znajdował się wózek z pobliskiego sklepu. Pewnie podobnie jak w przypadku kiosku sprawdzał stan kolejnego ze swoich wybryków. Mocno usatysfakcjonowany pojechał do … szpitala psychiatrycznego. Jego celem było prosektorium. Jedno już tego wieczoru spotkanie ze zmarłymi mu nie wystarczyło. W tajemniczym obrzędzie okrążył dwa razy budynek prosektorium i szybko zniknął wśród drzew udając się gdzieś w kierunku pobliskich mokradeł.

Po dodarciu do rzeki postanowił jechać zgodnie z jej nurtem, ale nagle trafił na profesjonalnie zabezpieczone ogrodzenie. Adam zachowując się jednak irracjonalnie, postanowił sobie poradzić z tym zabezpieczeniem. Jest to solidna przedwojenna konstrukcja, przewidziana do zabezpieczania przed takimi ludźmi jak on. Udał się więc Adam do bramy głównej szpitala i tak okrążając ogrodzenie znalazł się po jej drugiej stronie. Na szczęście dało się u niego zauważyć zmniejszone pokłady agresji, chociaż spokojnym jego zachowania nadal nie można było nazwać.

Najpierw podjął nieudane próby zniszczenia mostku nad rzeką, następnie udał się na plac nazwany placem JP2 i począł skakać po rzeźbie znajdującej obok miejskiej fontanny. W jego zachowaniu jeszcze brakowało chyba tylko interakcji ze zwierzętami. Adam postanowił, więc „zabawić się” nie wiedzieć czemu z... gołębiami. Odnalazł gołębnik, jednak mądre ptaki w porę schowały się wewnątrz i nie dały się wypłoszyć naszemu bohaterowi. Sprytny właściciel gołębnika porządnie zabezpieczył ogrodzenie, aby tacy idioci jak nasz Adam nie mieli satysfakcji z jego sforsowania.

Położona na spokojnym osiedlu ulica Piotrusia musiała jeszcze sprostać wybrykom naszego wybrańca, jednak trwało to zaledwie chwilę, bo jakby pod wpływem nagłego impulsu Adam zawrócił i popędził do najbliższego baru. Tam biegiem wpadł do środka dokończyć swoją orgię.

Mnie natomiast zabrakło odwagi, aby tam wkroczyć. Stałem przed lokalem w zimnie i nasłuchiwałem. Krzyki, jęki, śpiewy, ta charakterystyczna kakofonia świadczyła o odrzuceniu wszelkich barier moralnych wśród klientów lokalu. Zrezygnowany i przerażony udałem się do domu.

Myślę, że każdy kto dotarł do tego miejsca tej relacji zadaje sobie pytanie nad przyczynami zachowania Adama i innych zgromadzonych na dworcu osób. Odpowiem ze swojej, obiektywnej strony, podsumowując krótko to, czego byłem świadkiem. Był to szczyt chuligaństwa, bezmiar głupoty, zachowanie antyspołeczne, antyporządkowe. Zostały złamane wszelkie normy moralne. Było to absolutne wyuzdanie we wszelkiej sferze ludzkiej egzystencji! Jeśli tak samo postępują inni zgromadzeni na dworcu to znak, że nasze miasto jest w głębokim niebezpieczeństwie i kryzysie. Co gorsza "zaraza" się rozprzestrzenia! To, że takiemu Adamowi raz nie udało się zasiać zniszczenia w stolicy to nie znaczy, że drugim razem będzie tak samo!

Sprawdziłem kroniki policyjne, tego feralnego dnia nie zanotowano żadnych zgłoszeń. Świadczy to o tym, że tajemnicza grupa Alleypiast, rządzi naszym miastem i okolicą, a każdy (nawet Policja) kto się jej sprzeciwia może zacząć bać się o swoje zdrowie.

Nie bądźmy obojętni! Załóżmy koalicję antyAlleypiast, aby nasze miasta były znów pełne porządku!


Wstrząśnięty, uważny obserwator

8 listopada 2008

Brak komentarzy: