niedziela, 21 września 2008

Refleksja po Desantowym

Trochę nie w kolejności chronologicznej ale zaczynam nadrabiać zaległości poprzez relację po wczorajszym alleycacie.


O Desantowym Alleypiaście, pierwszym alleyu w Błoniu można niewiele powiedzieć, właściwie tylko tyle, że się odbył i że wygrał go Grzesiek. Wartym odnotowania jest również fakt frekwencji – aż 6 osób, z czego ukończyło 5 nie najlepiej świadczy o kondycji samego Alleypiasta.
„Desant to operacja taktyczna przeniesienia wojsk na teren nieprzyjaciela, w celu wykonania określonego zadania, najczęściej opanowania terenu nieprzyjaciela lub uchwycenia punktów o istotnym znaczeniu...” tak brzmiał początek zaproszenia na alleycat. Ciekawie? Dla mnie tak, miałem nadzieję na nową formułę alleycata. Snułem wyobrażenia o czymś w rodzaju zdobywania kolejnych fragmentów miasta poprzez zbierania karteczek. Jak się później okazało moje nadzieje były płonne.
Godzina 6.15 w sobotę to mój przyjazd na dworzec Zachodni w Warszawie, po prawie 12-godzinnej podróży z Karkonoszy do domu. Właśnie alleycat zmotywował nas jeszcze bardziej, aby wrócić już w sobotę. Kilka godzin później znów byłem w pociągu tym razem do Błonia. Czułem się pewnie. Na formę fizyczną nie narzekam, aczkolwiek bywało lepiej, z formą samego roweru nie jest najlepiej, ale nie powinno to specjalnie wpłynąć na mój wynik. Poza tym Błonie trochę poznałem wcześniej, a co w tym momencie wydawało mi się bardzo korzystne dysponowałem dokładną mapą, aż za dokładną...
15.05, czyli 5 minut po godzinie startu na rynku jesteśmy w trójkę – skład karkonoski: Grzesiek, Zajączek i ja. Nie wróży to najlepiej. Pierwsze myśli to pomylenie przez nas terminu alleya. Przez to wszystko nie sprawdziliśmy kiedy tak naprawdę wyścig miał się odbyć, kiedyś słyszeliśmy o sobocie, ale tak naprawdę mogła to być niedziela. Długo nie trwały nasze wątpliwości, gdy po chwili ujrzeliśmy głównego organizatora – Kemota, a zaraz za nim Magdę i Roberta. Musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na spóźnionego Bartka.
Po otrzymaniu manifestu spotkało mnie zaskoczenie. Ot, po prostu podane zostały (raczej) przypadkowe punkty, które trzeba po prostu zdobyć. Inwencja autorów składała się tylko z doboru odpowiednich miejscówek tak, aby utrudnić ich zdobycie oraz wymyślenie zadania specjalnego – pytania na które odpowiedź miała dać bonus w postaci odjęcia 10 minut. Jeszcze w tym momencie miałem trochę nadziei na to, że alleypiast w Błoniu będzie opierał się na czymś więcej niż tylko zdobywaniu punktów. Rozpocząłem więc nanoszenie lokalizacji na swoją mapę, tradycyjnie nie do końca słuchając organizatorów :(
Start, ruszam razem z Zajączkiem od razu go wyprzedzając. Punkty robię w kolejności: kapliczka na skrzyżowaniu Poniatowskiego i Naokowskiego, krzyż przydrożny w Rokitnie, kładka nad torami przy skrzyżowaniu Łąki/Poniatowskiego. Nie miałem specjalnych problemów ze znalezieniem kodów, ale trochę deprymujące było ściganie się z Zajączkiem, który dojeżdżając na punkt za mną już nie musiał szukać karteczek :) Po zdobyciu płotu przy KS Błonianka pojechałem na latarnię na ulicy Uśmiech. Następnym punktem miała być stacja energetyczna – Grodziska 17. Tutaj chyba pogrzebałem szanse na zwycięstwo. Przejechałem przez tory, w pobliże miejskiego parku, bo tam na mapie miałem numery domów w okolicach 17, ale tylko te parzyste. Kręciłem się nawet po samym parku miejskim, dwa razy przejeżdżając przez mostek na którym był punkt. To był kolejny błąd który wpłynął na moją porażkę – zapomniałem zupełnie o tym punkcie, że mam go zdobyć zauważyłem, dopiero pod koniec co zaowocowało sporym nadrabianiem dystansu w końcówce. Nie wytrzymałem, skruszony zadzwoniłem do organizatora o podanie wskazówki co do lokalizacji owej stacji. Rezultatem krótkiej dyskusji była informacja, że muszę znowu przejechać przez tory, aż po samą granicę miasta, echh...
Wreszcie po znalezieniu punktu myślałem, że to będzie koniec moich problemów. Bieniewice i Nepomuk, miejsce w miarę znajome, pognałem z całych sił, akurat zaczął padać deszcz, pomyślałem, że to może działać tylko na moją korzyść. W połowie drogi mijam Zajączka, którego nie widziałem już jakiś czas. Byłem zły na siebie, jeśli z nim się ścigałem na początku, to pewnie teraz jest już o jeden punkt przede mną. Przy figurce spotykam Magdę i Roberta, którzy zdegustowaniu rezygnują po długich poszukiwaniach karteczek, postanowiłem obejść dwa razy punkt – może mi się poszczęści – niestety nie. Właściwie zwyciężyło przekonanie, że jeśli już dwie pary oczy spędziły na tym punkcie trochę czasu bez powodzenia to ja tym bardziej nic nie znajdę. Dalej miało być łatwo - 3 punkty i meta. Najpierw kapliczka w Piorunowie - z Nepomuka pojechałem prostu przez Bieniewice. W pewnym momencie przypomniałem sobie o punkcie w parku miejskim, czyli moja przewidywana trasa zwiększyła się dodatkowo o około 1,5 km. Końcówka to punkt na Sparagi i na plaży miejskiej naprzeciwko Straży Pożarnej. Gdy znalazłem się przy mleczarni na ulicy Passowskiej odnalazłem karteczkę ze strzałką i napisem „STRUSIE”. Jadąc zgodnie z kierunkiem dojechałem do wielkiego banneru reklamującego fermę strusiową – mety jednak tam nie było. Około 5 minut kręciłem się w tą i z powrotem, aż zdecydowałem się wykonać po raz drugi telefon do organizatora. W ten sposób trafiłem na metę, wjeżdżając wraz z Zajączkiem, który już wiedział gdzie jechać.
Na mecie próbowałem jeszcze znaleźć odpowiedź na pytanie bonusowe o miasto partnerskie Błonia. Jednak i moja „za dokładna” mapa poległa na tym zadaniu. 10 minut później na mecie zjawił się Grzesiek, który znając odpowiedź na owe pytanie zgarnął mi zwycięstwo sprzed nosa.

Podsumowując sam wyścig: Jeśli to miała być reklamówka Alleypiasta na nowym terenie to nią nie była. Przykro mi to mówić, ale jakbym pierwszy raz znalazł się na takim wyścigu to raczej następnym razem bym już nie przyjechał. Czemu? Bo, sam alleycat nie był wg mnie do końca przemyślany, Punkty były przypadkowe. Już nie chodzi o fabułę, ale przecież nowe miasto zawsze rodzi nowe okazje do oryginalnych miejsc, a współorganizowanie wyścigu przez rodowitego mieszkańca Błonia powinno takimi miejscami zaowocować. W ostateczności można było się pokusić o wyścig tematyczny np. same kapliczki. Mnie alleycat do Błonia nie przekonał, a jak już wspominałem na początku trochę znam tę miejscowość i wiem, że ma potencjał jeśli chodzi o klimat alleypiastowo-waypointowy. Pozytywem można jednak określić tradycyjną imprezę powyścigową, za to należą się brawa, gdyby tylko jeszcze wiatr nie zwiewał dymu ogniskowego na wiatę ;)

Podsumowując mój start: Dla mnie porażka. Ostatnio zauważam, że popełniam głupie błędy nawigacyjne, no i tym razem tego typu problemy się pojawiły :( Dwa telefony do organizatora, nieznalezienie jednego punktu powinno zdecydować o dużo gorszym miejscu niż drugie...

Podsumowując tę relację: Nie jest ona atakiem na nikogo. Po prostu bądźmy wobec siebie krytyczni. Mi się alleycat nie podobał i tego nie ukrywam, nie wiem czy potrafiłbym zrobić lepszy, wyścig ale wydaje mi się, że mały nakładem sił można byłoby zorganizować coś dużo ciekawszego. Sam mam niewielkie doświadczenie w organizowaniu – raptem 2 alleycata, z których żaden nie obył się bez błędów.
Zauważymy poza tym ciekawą tendencję, na wyścig przyjechali tylko najbardziej zawzięci uczestnicy. Nowych twarzy mamy jak na lekarstwo, widać nie pociąga ich coś takiego jak Alleypiast. Zastanówmy się dlaczego, czy aby przyczyną tego nie jest to, że alleycaty się starzeją i brak nam świeżych i atrakcyjnych pomysłów na ich formułę?

Brak komentarzy: