niedziela, 31 sierpnia 2008

174 kilometry po waypointach

Chociaż bicie rekordów nigdy nie było głównym celem moich wycieczek to cieszy mnie fakt przesuwania granic własnych możliwości. Wczoraj (30.08.2008) przejechałem 174 km bijąc poprzedni rekord o 9 km. Właściwie nie ma się czym chwalić, do 200 km jeszcze trochę brakuje, ale:
  • cały dystans pokonałem sam
  • właściwie połowa trasy była pod wiatr i to dosyć silny (ok. 20-25 km/h), a jak zacząłem wracać to wiatr ustał
  • 20-30 km pokonałem w trudnym terenie Puszczy Kampinowskiej, gdzie piachy nie są czymś wyjątkowym
  • od ok. 90 km zacząłem się zmagać z silnym bólem wewnętrznej części kolana (na ból jestem jakoś odporny, ale sam fakt, że coś takiego się pojawiło tylko stawia mój wynik w lepszym świetle :) )
Jednak nie jestem do końca zadowolony, bo:
  • zaspałem. Wyruszyłem dopiero o 10.15, co spowodowało, że w domu byłem o 21.00
  • przez powyższe musiałem redukować mój pierwotny plan wyprawy, powoli rezygnując z ciekawszych rzeczy
  • Właściwie zabrakło czasu na zwiedzanie, wszędzie cechował mnie pośpiech. Na obejrzenie każdego waypointa przypadało tylko ok. 10-20 min. Dodatkowo na najciekawszy dla mnie Chodaków poświeciłem ledwie 40 min.
  • Człowiek zdaje sobie sprawę, że musi jeść i pić, ale w trasie się o tym jakoś zapomina. Do Sochaczewa wypiłem ledwie dwa łyki wody, a pierwsze posiłek zjadłem dopiero w tym mieście. Najgorsza jednak była końcówka, mimo, że czułem się dobrze to jednak nie mogłem znaleźć komina cegielni :) oraz źle wskazałem drogę. Zdecydowałem wtedy na spożycie dawki cukru w postaci 0,5 l coli.
Do rzeczy:

Isdebno ze swoim kościołem to pierwszy punkt na mojej trasie. Miejsce mijałem kilkakrotnie, sam kościół obfotografowywałem wiele razy, ale cmentarz przykościelny pozostawał poza kręgiem moich zainteresowań. Zaniedbane, ale przez to bardzo klimatyczne miejsce pochówku właścicieli pobliskich dóbr warte jest spędzenia na nim tych kilku minut.

Isdebno Kościelne - cmentarz

Było już późno (jakoś przed 12). Powoli dochodziłem do decyzji, że jednak skansen w Granicy i Żelazowa Wola to nie są pozycje na dzisiaj. W Kaskach byłem tego już pewien, chwilę później zdecydowałem się odpuścić wypad do Szymanowa i obrać drogę od razu do Sochaczewa. Właśnie jakoś przed Teresinem zobaczyłem sklep z artykułami przemysłowymi, jako że nie miałem kleju do vlepek, postanowiłem zapytać się o Ośmiorniczkę. Początkowo pani powiedziała, że nie ma, ale gdy wyjęła pudełko z klejami znalazłem tubkę. Okazało się też, że jestem pierwszym klientem który to kupuje oraz że to egzemplarz jeszcze z jakiejś zeszłorocznej dostawy. Miło podziękowałem tym bardziej, że cena była bardzo atrakcyjna.
Sochaczew przywitał mnie deszczem, więc szybko udałem się do Muzeum Kolei Wąskotorowej. Byłem tam kilka lat temu, kupiłem bilet, który nota bene nie zmienił się od tylu lat i udałem się do sali wystawowej w celu zlokalizowania nazwiska autora makiety. Właściwie nie robiłem obchodu po samym skansenie - nie było na to czasu.

Kolejka złapana na trasie

Wreszcie przyszedł czas na główny punkt programu. Chodaków. Jest to obecnie dzielnica Sochaczewa. Na jej terenie znajdują się tereny po Chodakowskich Zakładach Włókien Chemicznych Chemitex. Na początku napiszę skąd znam to miejsce po to dosyć ciekawe. W zeszłym roku zorganizowałem wyprawę naukową mającą na celu zapoznanie się z ciepłownią geotermalną w Mszczonowie i ciepłownią na biomasę w Chodakowie. Okazało się, że biomasę palę na terenie wspomnianej fabryki. Tereny wokół były dla nas dużym zaskoczeniem. Udało nam się dostać do starej ciepłowni, zresztą więcej na ten temat i galerii w starym poście. Wczoraj czas mnie gonił i zabrakło czasu czasu na intensywną eksplorację, więcej o samym miejscu opiszę w waypoincie.

Chodaków - więcej ciekawych zdjęć w galerii

Po Chodakowie przyszedł czas na Brochów. Warto tutaj napisać kilka słów o miejscowym kościele. 900-letni obiekt został przebudowany w XV wieku nadając mu bardziej renesansowy charakter. Nigdzie indziej w Europie nie spotkamy podobnej budowli sakralnej, a to za sprawą jego obronnego charakteru. 3 wieże, mur i fosa sprawiają raczej wrażenie, że mamy do czynienia z zamkiem niż kościołem. Dobrze wiedzieć również o dwóch faktach związanych ze świątynią, po pierwsze został do ochrzczony Fryderyk Chopin, a po drogie obronna konstrukcja kościoła nigdy się nie przydała, a podczas dwóch wojen światowych łatwo ulegała zniszczeniom.

Kościół w Brochowie od strony Bzury

W mojej wyprawie nastał czas na rajd po waypointach, nie było już czasu na zbytnie zwiedzanie. Na pierwszy ogień przyszła "Fontanna w lesie". Jest to ciekawy obiekt powstały poprzez uszkodzenie zaworu przy odwiercie wód głębinowych. Wygląda bardzo efektownie zwłaszcza przy mocnym słońcu sprawiającym, że w tle widoczna jest malutka tęcza. Nie zabawiłem długo w tym zabagnionym miejscu.
Dąb Kobenzy musiałem oglądać możliwie szybko, aby ostatnich waypointów niezdobywać po zmroku. Drzewo robi wrażenie, jest ogromne i rozłożyste, podobno najstarsze w puszczy, ale chyba ktoś zapomniał o słynnych dębach jagielońskich (niestety trasa mojej wyprawy nie przewidywała ich odwiedzenia).

Obok dębu profesora Kobenzy.

Od tego momentu zaczęły się piachy, czyli to co powoduje, że rzadko zaglądam do Puszczy Kampinowskiej. Po męczarniach dotarłem do Secymina. Krótki rzut oka na zbór z 1926 roku. Następnie na dawną przystań promową. Przy drodze do wału rosną pyszne jabłka :) Zanim ruszyłem do Leoncina, próbowałem znaleźć cmentarz olenderski - bez skutku, ale się nie poddam i kiedyś zrobię wyprawę śladami Olendrów.
Kościół w Leoncinie był mi wcześniej znany. Załatwiłem sprawy dosyć szybko, zrobiłem sobie przerwę na ostatni posiłek na trasie i ruszyłem wśród piachów do Sosny Powstańców 1863 r. Drzewo jest martwe dokładnie od tylu lat od ilu ja jestem na świecie, ale nadal robi przejmujące wrażenie. Legenda o powyginanych konarach od ciał wieszanych powstańców po obejrzeniu drzewa staje się jeszcze bardziej prawdziwa.

Sosna Powstańców 1863 r.

Rozpoczął się zachód słońca, ruszyłem więc do Julinka. Zaryzykowałem uderzenie do strony szosy Leszno-Kazuń. Udało się, chociaż miejscowy dozorca był mocno zdenerwowany, nie tylko faktem, że ktoś mu tutaj jeździ, ale też tym, że przez nadużycie pewnych wysokoprocentowych trunków zapomniał zamknąć bramy wjazdowej. Waypoint był już niestety nieczytelny. Okrągły budynek cyrkowy przypomniał mi czasy podstawówki, gdy odwiedziłęm Julinek w 2 bądź 3 klasie.
Do wypełnienia planu zostały mi jeszcze dwa waypointy, w Zaborówku i Mariewie. Znalezienie cegielni w Zaborówku okazało się przy moim stanie niemożliwe. Pomimo przejżdżania 4 razy obok domniemanego miejsca, nic oprócz drzew nie widziałem. Po powrocie na szosę, źle udzieliłem informacji o położeniu dworku w Zaborówku. W tym momencie zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: brakuje mi cukru, w takim stanie nie znajdę waypointa na strzelnicy. Kupiłem więc colę i popędziłem do domu, prędkość w garnicach 30 km/h nie była problemem co tylko potwierdzało fakt że byłem dobrze przygotowany fizycznie. W domu byłem o 21.00, 3 godziny po zapowiedzianym czasie powrotu :)


Brak komentarzy: