poniedziałek, 15 grudnia 2008

O eksploracjach


Słownik języka polskiego słowo eksplorować tłumaczy jednoznacznie jako badać, poznawać, poszukiwać. Prawdziwy badacz stara się nieingerować w badany obiekt i pozostawić go w stanie niezmienionym.

Eksploracjami w naszym wykonaniu nazywamy zwiedzenie opuszczonych budynków, fabryk i obiektów militarnych. Oczywiście z zachowaniem środków bezpieczeństwa.Co jest takiego pociągającego w chodzeniu po nierzadko cuchnących pomieszczeniach, pełnych śmieci i czasem niebezpiecznych mieszkańców?

Kiedyś się nad tym zastanawiałem i stwierdziłem, że nie jestem od tego uzależniony ani specjalnie sam nigdy nie udaję się w eksploracje. Nasze wyprawy "badawcze" traktuję jako formę spędzania wolnego czasu ze znajomymi, ponadto zaspokajają one mój głód adrenaliny. Myślę, że prawie każdy ma pragnienie uczestniczenia w czymś wyjątkowym i elitarnym, bycia oryginalnym. Eksploracje mi to zapewniają.

Kilka ostatnich akcji upewniło mnie w przekonaniu, że tylko harmonijna wizyta na "obiekcie" jest prawdziwą eksploracją. Należy zostawić nawiedzone miejsce w takim stanie w jakim je się zastało. Jeśli interesujący budynek jest niedostępny nie należy niszczyć jego zabezpieczeń, bo staniemy się zwykłymi włamywaczami. Te zasady stają się dla mnie fundamentalne, tym bardziej jestem do nich przekonany, że kilka dni temu miałem wątpliwą przyjemność uczestniczenia w eksploracji niespełniającej w żaden sposób powyższych norm.

Na marginesie posta odniosę się do sytuacji jaka ma miejsce na Opencaching.pl.
Otóż w obliczu pojawiającej się coraz większej ilości skrzynek, których zdobycie jest niebezpieczne lub znajdują się na obiektach prywatnych następuje gwałtowna likwidacji takich punktów. Zmieniony regulamin powołuję specjalną instytucję - radę, która ma dokonywać weryfikacji skrzynek. Jak ta sytuacja ma się do WPG?
Moim zdaniem waypointy tudzież skrzynki powinny się znajdować w miejscach do których dostęp jest nieutrudniony przez czyhające niebezpieczeństwa. To nie przeczy natomiast idei oznaczania ciekawych miejsc i obiektów gotowych do eksploracji, jednak waypoint nie powinien wymuszać wkraczania do takich miejsc. Wystarczy umieścić vlepkę w bezpośrednim sąsiedztwie obiektu lub nawet przy wejściu, a w opisie waypointa umieścić stosowne wskazóki eksploracyjne dla zainteresowanych. Muszę przyznać, że wiele moich waypointów nie spełnia tych kryteriów. Odtąd jednak będę się starał do nich stosować, oczywiście z zachowaniem rozsądku, więc na pewno nie będzie to oznaczać końca ciekawych waypointów w moim wykonaniu.

czwartek, 11 grudnia 2008

Organizator turystyki


No i od wczoraj (10.12.2008) po egzaminie ustnym zostałem Organizatorem turystyki PTTK. Zastanawiam się co mi to dało oprócz możliwości pochwalenia się...
Zobaczymy, na razie nie zamierzam zmieniać swojego życia z związku z tym "tytułem".

wtorek, 9 grudnia 2008

Kampinoski Przejazd

30.11.2008 postanowiłem przeprowadzić czyszczenie mapki niezdobytych waypointów we wschodniej części Puszczy Kampinoskiej. O godzinie 9.00 rano zabierając ze sobą dosyć przypadkowo spotkanego Grześka (w sumie to nie jest do końca jasne kto kogo zabrał ze sobą) ruszyliśmy na północ.

Waypointy zdobywane były w kolejności:
1. #396 Cegialnia - komin po cegielni, który pamięta jeszcze czasu sprzed powstania parku narodowego. Co prawda jego stan nie jest najlepszy, ale nie powstrzymało nas to przed jego zdobyciem. (na zdjęciu widok ze szczytu).


2. #443 Wiersze - cmentarz nigdy przeze mnie wcześniej nieodwiedzany. Miejsce względnie nieciekawy krajobrazowo, jednak same mogiły zadbane.

3. #534 Grobowiec Trębickich w Łomnej to miejsce warte odwiedzenia. O tej porze dosyć dobrze zauważalne z drogi. Szkoda, że takie zaniedbane, chociaż dzięki temu tworzy klimat grobowy na zdjęciach.



4. #572 Mogilny Mostek o tej porze roku robi smętne wrażenie, jest taki szary i "nijaki". Szlak przezeń poprowadzony jest często odwiedzany, ciekawe ile turystów zdaje sobie sprawę z legendy z jaką jest związana ta konstrukcja.


5. #389 Strzelnica II - drogi Mariew - Borzęcin dawno nie pokonywałem, jednak zdawałem sobie sprawę ze znajdującej się obok jednostki wojskowej. Ciekawe, że teren który zajmuje polska armia jest słabo zabezpieczony.

Wróciliśmy tradycyjnie już po ciemku i przy wybitnie silnym przeciwnym wietrze pokonując w sumie ok. 80km.

GALERIA

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Zintegrowany rozkład jazdy pociagów podmiejskich - wersja oficjalna!

Jako, że pojawił się już oficjalny rozkład pociągów podmiejskich na trasie pruszkowskiej postanowiłem zaktualizować moją wersję rozkładu kieszonkowego. Przypomnę, że jako pierwszy (już w październiku) podałem dane o odjazdach pociągów w kierunku Warszawy. W stosunku do tych nieoficjalnych danych nastąpiła jedna, aczkolwiek bolesna zmiana - nie będzie SKM z Warszawy do Pruszkowa po północy. nie ma zmian!

Postanowiłem rozszerzyć grono odbiorców mojego kieszonkowego rozkładu i udostępniam wersję w następujących relacjach:
- Piastów - Warszawa Śródmieście
- Pruszków - Warszawa Śródmieście
- Piastów - Warszawa Wschodnia
- Piastów - Warszawa Ochota

Zapraszam do drukowania i noszenia ze sobą.
Wersja PDF
Wersja HTML

Oczywiście: Informacja bez odpowiedzialności!

Dolna Odra


Służbowe wyjazdy mają też swój aspekt krajoznawczy. Prawie tygodniowy pobyt w pobliżu elektrowni Dolna Odra uwieńczyłem waypointem (zapraszam do zapoznania się z opisem) i kilkoma gustownymi fotkami - galeria.

niedziela, 7 grudnia 2008

Jesień Idzie 2008

Dzieje się, dzieje się... Ostatnio moje zasoby czasowo gwałtownie spadły zatem straty w blogowych wpisach nadrabiam ze sporym opóźnieniem.

Rajd na Orientację Jesień Idzie 2008 odbył się w iście zimowej scenerii 23.11.2008. Wraz z Grześkiem i przypadkowo spotkanym Kosem odnawiałem swoje związki z PTTK biorąc udział w dwuetapowej kategorii TS.

Poszło kiepsko. O czym można się przekonać na Protokole, niemniej jednak nie był to mój ostatni rajd na orientację.

Na marginesie dodam, że udział w JI2008 spowodował, że brakuje mi jeszcze tylko 1 punktu do odznaki brązowej InO :P

GALERIA oficjalna.

czwartek, 20 listopada 2008

SDM w Piastowie

Minął już tydzień po rewelacyjnym koncercie grupy Stare Dobre Małżeństwo w Piastowie. To co poniżej napiszę, nie będzie do końca recenzją koncertu, za to chcę krótko przedstawić okoliczności koncertu i jak to wszystko wyglądało z perspektywy widza.


Przed koncertem jednego mogłem być pewien - tłoku. Piastowski MOK z pewnością takich tłumów nie widział dawno (nie liczę wycieczek szkolnych). Muszę przyznać, że zauważam poprawę w naszym piastowskim ukulturalnianiu. Dom Kultury może zaoferować coraz ciekawsze imprezy i to organizowane coraz częściej. Co prawda koncert SDM był załatwiany przez Stowarzyszenie "Możesz", ale myślę, że dyrekcji MOK zależało na tym przedsięwzięciu i "zachwycone" zainteresowaniem będzie kontynuować kroki w dobrą stronę. Ciekawe, czy wrócą jeszcze Piastowskie Jasełka? A może ta forma, wśród naszej młodzieży zostałaby wyśmiana?

Miejsca na widowni nie były numerowane przez co już kilkadziesiąt minut przed koncertem przed drzwiami kłębił się wcale nie mały tłum wśród nich i ja. Po otwarciu drzwi tłum zaczął napierać, ale obyło się bez większych problemów. Zająłem całkiem dobre miejsce w środku widowni. Obok siebie mając wolne miejsce jak się później okazało to miejsce oprócz kilku innych pozostało wolne do samego końca koncertu. O samym koncercie nie chcę się rozpisywać, napiszę tylko, że był świetny. Trwał prawie 2,5 godziny, to chyba mówi samo za siebie. Po koncercie udałem się w celu zdobycia plakatu z autografem. Przy wyjściu stał dumny nasz burmistrz, stał chyba tylko po to, żeby się pokazać (szkoda o tym pisać).
Wróciłem szczęśliwy do domu z plakatem "dla zwycięzcy WaypointGame".


Galeria na stronie organizatora (jestem na 49 zdjęciu ;) )

niedziela, 16 listopada 2008

Pierwsze urodziny bloga

Tak się składa, że właśnie dzisiaj mija dokładnie rok od publikacji pierwszego posta na tym blogu. Do tej pory opublikowałem 176 wiadomości, co świadczy raczej o tym, że mam problemy z nadmiarem emocji, które chcę wszystkim pokazać ;)
Co miesiąc mój blog zalicza ponad pół tysiąca unikalnych odwiedzin. W tej chwili strona jest już na tyle zindeksowana w google, że dziennie około kilkanaście odwiedzin generuje sama wyszukiwarka.
Jak to zwykle bywa, tego typu rocznice skłaniają do podsumowań. Co mogę napisać o tym blogu? Jestem przekonany, że nie nadaje się on do regularnego czytania. Nie jest ciekawy jako całość, chociaż niektóre posty mogą być interesujące. Obserwując historię odwiedzin bloga z google wydaje mi się, że pomógł on kilku osób odnaleźć odpowiedź na to czego szukali. Mój blog traktuje bardziej jako pamiętnik, ciekawe jest, że nigdy takowego nie prowadziłem, kiedy to było "trendy", czyli w czasach podstawówki. Dopiero na "starość" mi przyszła taka potrzeba... Myślę, że kiedyś będę sobie przeglądał stare posty i wspominał miłe chwilę, jeśli tylko będe miał siłę przebrnąć przez te grafomaństwo.
Rok temu moje życie wyglądało podobnie a jednak inaczej. Wiele przez ten czas doświadczyłem i to, rzeczy o których bym siebie nie podejrzewał. Życie jest pełne niespodzianek i coś mi się wydaje, że za rok to samo napiszę. Mam nadzieję, że nastąpią oczekiwane przeze mnie zmiany, ale też liczę właśnie na te niespodzianki. :D

Podsumowanie urodzinowych zmagań

Kilka dni temu na blogu pojawił się tajemniczy post Absolutne wyuzdanie, jest to moja nietypowa relacja po Urodzinowym Alleypiaście. Sobotnie (8.11.2008) zmagania zakończyłem na 3 miejscu, natomiast niedzielny sprint przypadkowo wygrałem. Ten weekend był to jednym z niewielu wydarzeń, których mogę się pochwalić. Niestety coraz bardziej doskwiera mi brak czasu, co przejawia się tym, że moje życie wieje nudą.

Podsumowanie na stronie Alleypiasta:
Urodzinowy alleycat
Urodzinowy sprint

środa, 12 listopada 2008

Absolutne wyuzdanie

Czy w ponury listopadowy wieczór w zapuszczonym, podwarszawskim mieście może wydarzyć się coś niezwykłego, coś co przejdzie do historii? Z pewnością, możemy być świadkiem krwawej zbrodni jakiegoś prominentnego, lokalnego działacza, spaleniu mógłby ulec miejscowy kościół lub co gorsza hipermarket. Jednak w tym prowincjonalnym miasteczku tej nocy wydarzyło się coś zupełnie innego, coś mającego ogromny wpływ na poczucie bezpieczeństwa jego mieszkańców.

To wydarzenie znamionowały plakaty, które w tajemniczy sposób pojawiły się w okolicy w nocy z piątku na sobotę, tak więc o wydarzeniu wiedziała tylko garstka należąca do elitarnej i nieformalnej grupy autorów tych ogłoszeń oraz przypadkowi czytelnicy plakatów. Czy hasło „Urodziny Alleypiasta” może kogoś zachęcić? Mnie nie tyle zachęciło, co zaciekawiło i pełen obaw, w kamuflażu udałem się na swoim rowerze we wskazane w ogłoszeniu miejsce, aby z ukrycia obserwować bieg wydarzeń.

O godzinie 18.00 w miejscu, które ostatnio jest na ustach mieszkańców mojej miejscowości - dworcu kolejowym znajdowało się już kilkunastu dziwnych osobników na rowerach. Ich liczba zwiększała się z minuty na minutę, coraz bardziej blokując przejście zwykłym przechodniom. Coponiektórzy ze strachu rezygnowali z przedzierania się przez „stado” rozwydrzonych rowerzystów. Rozwydrzonych, bo jak inaczej nazwać panujący gwar, głośnie rozmowy, śmiechy i to jeszcze w tak reprezentacyjnym miejscu. Czas biegł, a sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Najbardziej dziwny był brak reakcji osób postronnych. Znieczulica społeczna osiągnęła szczyt, pomyślałem. Tylko rozładowana bateria telefonu uniemożliwiała mi wezwanie odpowiednich służb porządkowych. Postanowiłem jak najlepiej zapamiętać sylwetki tych chuliganów, aby później na spokojnie odtworzyć te dane podczas przesłuchania.

Część grupy ubrana była w maskujące, wojskowe spodnie, kilku z nich wybrało całkowicie czarny ubiór. Dominowały kolory szare i zielone, zorientowałem się wtedy, że mogą planować coś naprawdę poważnego. Tak przecież nie ubiera się zwykły człowiek. Zbrodnia lub przestępstwo czaiły się w powietrzu. Różnorodność tej grupy była ogromna, zdałem sobie sprawę, że lokalna Policja mogłaby mieć problem z zatrzymanie tych łobuzów. Co gorsza pomimo, że część wyglądała na zwykłych meneli to posiadali z pewnością kradzione, dobre rowery. Bez blokady całego miasta ich schwytanie stałoby się niemożliwe. W pewnym momencie w tym tłumie dojrzałem kobiety, na pewno przerażone i niepotrafiące wydostać się z tej feralnej pułapki niewyżytych mężczyzn. Wpadłem na pomysł, udokumentuję ich poczynania, może doprowadzą mnie do swojej kryjówki, a może udaremnię ich niecne plany i złapię zwyrodnialców na gorącym uczynku. Mam charakter tchórza, ale czasem odzywa się we mnie dusza bohatera. Postanowiłem ich śledzić, jeśli tylko się stąd ruszą.

O godzinie 18.40 jeden ze zgromadzonych rozdał wszystkim kartki formatu A4, wyglądały jak tajne instrukcje. Wzrok mój przykuła jedna ze zgromadzonych osób. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w czarny strój lecz posiadał coś co odróżniało, go od innych – odblaskową kamizelkę. Pomyślałem, że w razie rozdzielenia grupy, będzie to postać najłatwiejsza do śledzenia. Od tego momentu cała moja uwaga skupiła się na jego osobie. Nazywali go Adam, ja też tak o nim będę pisał, chociaż zdaję sobie sprawę, że z pewnością jest to tylko jego pseudonim. Otóż, ów Adam od momentu rozdania "instrukcji" (czy czymkolwiek innym były te kartki) zachowywał się bardzo dziwnie. Zamiast przeczytać otrzymany tekst począł rozdawać dziwne, błyszczące, jakby pokryte specjalną folią karteczki. Przy czym poruszał się dziwnym, trochę koślawym chodem, a jego przygarbiona sylwetka przywodziła mi na myśl Quasimodo. W pewnym momencie wszyscy odjechali i dopiero teraz nasz bohater zdecydował się na przeczytanie tego co otrzymał na kartce. Adam zaczął skrupulatnie studiować swoją ledwo co wyciągniętą z kieszeni mapę i po krótkiej wymianie zdań z przypadkowo spotkaną osobą ruszył na swoim rowerze, a ja ostrożnie za nim.

Najpierw pojechał do dawnej, miejskiej siedziby gestapo. To co on tam wyprawiał wprawiało w zakłopotanie i strach przypadkowych przechodniów. Wyobraźcie sobie, ze ten przerośnięty „kolarz” grzebał w pobliskich śmieciach, przesuwał pamiątkową donicę z kwiatami, a na koniec pobiegł na podwórze kamienicy tylko po to, żeby za chwilę wrócić i odjechać. Ale to dopiero początek, to co się działo dalej to szczyt chamstwa i wynaturzenia. Otóż pognał on na swoim dwukołowym pojeździe na spokojną ulicę Promyka. Tam zaczął biegać dosłownie od słupa do słupa. Przyglądała się temu stojąca naprzeciwko grupka młodzieży relaksująca się przy napojach i prowadząca widocznie ciekawą, bo ożywioną rozmowę. Jego działanie osiągnęło apogeum, gdy rozpoczął wspinanie na jeden z telefonicznych kikutów. „Goryl jakiś!” pomyśleli pewnie zażenowani, przypadkowi widzowie. Tak jak przy „gestapo” Adam odjechał po kilkunastu minutach.

Ulica Wiśniowa, a właściwie jej koniec był świadkiem kolejnych jego chuligańskich wybryków. Znajdują się tam 3 studzienki, nasz bohater począł biegać od jednej do drugiej. W pewnym momencie szykował się do skoku w czeluści jednej z nich, jednak chyba tylko z powodu przypadkowego przebłysku świadomości zrezygnował i oddalił się. To cud, że nic mu się nie stało. Czytelnik z pewnością zada sobie pytanie, po co on to wszystko robił, ja również nie wiem, ale czy ktoś potrafi zrozumieć wariata?

Siostry zakonne na ulicy Żbikowskiej to kolejne ofiary naszego Adama, to co musiały oglądać przez swoje małe, zakratowane okna śni im się jako koszmary pewnie do tej chwili. Przejeżdżający z jednej na drugą stronę jezdni rowerzysta był nie lada wyzwaniem dla pędzących samochodów. Po kilku minutach dopadł pobliski słup, oparł się o niego i zasłaniając widok..., nie mogłem na to patrzeć, ale co on mógł tam innego robić z tym słupem niż... (sami wiecie co mam na myśli). Zezwierzęcenie, totalne porzucenie barier seksualnych i to wszystko pod bramami klasztoru! Dobrze, że ten zboczeniec dosyć szybko ruszył dalej, bo wieczorna modlitwa zakonnic, mogłaby się przerodzić w odprawianie egzorcyzmów.

Widać, że Adamowi nie wystarczyło wystraszenie połowy jednego miasteczka, postanowił uderzyć na stolicę, po drodze zahaczając jeszcze o miasto P. Poruszał się on prawie niewidoczną drogą wśród zamglonych pól, wyglądał jak zjawa, na tym swoim wehikule. Nic dziwnego, że przejeżdżając ze sporą prędkością obok spokojnych strażników miejskich wywołał niemałe poruszenie. Lecz tak szybko jak się pojawił tak zniknął zostawiając stróżów prawa w oniemieniu. Po chwili dotarł do drugiego miasteczka, wtedy dopiero wśród latarni dało się zauważyć, że wyrzucił gdzieś swoją mapę zaśmiecając tym posprzątaną przed Świętem Niepodległości ulicę.

Następnym miejscem jego chuligańskich wybryków był koniec ulicy Jagiełły. O ile z jednej strony tej ulicy co jakiś czas można było zobaczyć przejeżdżających rowerzystów, nasz bohater zabawiał się na jej drugim końcu przed boguduchawinny kierowcą ciężarówki, który odpoczywał po ciężkim dniu w swoim pojeździe. To co tam się działo można nazwać krótko demolką. Latające w powietrzu śmiecie, tłuczone butelki, przekleństwa. Tego ta okolica długo nie widziała i na długo to zapamięta. Niewyżyty, pojechał po chwili na pobliski peron miejskiej kolejki i... wszedł po drabinie na dach dworca kolejowego, czym wywołał blady strach w oczach spokojnych podróżnych, którzy z utęsknieniem wyczekiwali na swój pociąg.

Jemu było wciąż mało, spokojny kiosk obok byłego przedszkola został oszpecony papierem toaletowym, co prawda, gdy Adam się tam zjawił papier już był, ale kto mógł to zrobić jak nie on?! Pewnie sprawdzał stan swojego kiepskiego dowcipu.

Na sam koniec burd w mieście P. przeniósł się na uroczo położony plac Zgody, który był świadkiem raczej niezgody naszego bohatera z porządkiem tego świata. Upatrzył on sobie transformator i zaczął go „badać”. Najpierw spokojnie oglądał go z kilku stron, a na koniec grzebał pod nim, tak jak by chciał go uszkodzić. Na szczęście dla wszystkich okolicznych mieszkańców po kilku minutach zrezygnował. Do katastrofy energetycznej nie doszło.

Spokojna poprzemysłowa dzielnica stolicy była teraz celem naszego zawodnika. Aby się tam dostać przekroczył w niedozwolonym miejscu tory – to chyba było najmniejsze jego wykroczenie tego wieczora i pojechał na... cmentarz. Wiadomo, że taki człowiek nie może mieć szacunku dla zmarłych, ale uszanowałby chociaż miesiąc listopad, czas pamięci po tych którzy odeszli. Ale co tam... jak szalony dotarł w pobliże nekropolii, rzucił w krzaki rower i przebiegł pod krzyż. Krzyż który ma na celu wywołanie zadumy nad naszym życiem nie zrobił na Adamie wrażenia. Wziął tylko leżącą pod nim karteczkę i tyle go widziano w tym miejscu, zmarli mogli "odetchnąć" z ulgą.

Dumne, będące chlubą tego kraju budynki i teren fabryki ciągników rolniczych musiały się zderzyć z tym szaleńcem. Upatrzył on sobie samotnie stojącą wieżę oświetleniową, wbiegł na nią i zaczął majstrować przy skrzynce bezpieczników. Przypatrywał się temu patrol ochrony niemający jednak odwagi przerwać aktu wandalizmu. Zanim przybyły posiłki, wieża była już pusta. Ale Adamowi było mało, po chwili był już na przystanku autobusowym, gdzie dopadł rozkład jazdy. Zaczął się mu bacznie przeglądać. Pewno by go zniszczył, gdyby nie przejeżdżające obok samochody. Opuszczając już ten teren, nagle zatrzymał się, oparł swój rower o barierkę i zbiegł na dół pod wjazd do tunelu znajdującego się pod główną drogą. Tunel na szczęście był zamknięty. Nasz bohater jednak nie dawał za wygraną i poczynał dłubać przy kłódce. Zamknięcie przetrwało chyba najtrudniejszą próbę w swojej historii. Adam, jeszcze bardziej rozwścieczony pobiegł do swojego roweru i ruszył dalej.

Obszar, w którym mieszka mnóstwo starszych osób ceniących spokój długo nie był areną takich wydarzeń jakie teraz nastąpiły. Adam wypatrzył kosz na zamkniętym boisku do koszykówki, co gorsza przyparł do muru dwóch stojących nieopodal młodych rowerzystów tak, że jeden z nich szybko przeskoczył przez płot i przyniósł naszemu bohaterowi jakiś skrawek papieru. Podziękowań ci młodzieńcy nie usłyszeli, za to otrzymali kilka „rad”. Po wszystkim Adam spokojnie odjechał, a młodzi rowerzyści cieszyli się, że uszli z tego incydentu bez szwanku.

Myślicie, że to wszytko na co stać Adama, to się głęboko mylicie. Widząc chyba, że w stolicy nie idzie mu najlepiej postanowił wrócić na swój rewir. Po kilkunastu minutach dotarł pod drzewo, na którym znajdował się wózek z pobliskiego sklepu. Pewnie podobnie jak w przypadku kiosku sprawdzał stan kolejnego ze swoich wybryków. Mocno usatysfakcjonowany pojechał do … szpitala psychiatrycznego. Jego celem było prosektorium. Jedno już tego wieczoru spotkanie ze zmarłymi mu nie wystarczyło. W tajemniczym obrzędzie okrążył dwa razy budynek prosektorium i szybko zniknął wśród drzew udając się gdzieś w kierunku pobliskich mokradeł.

Po dodarciu do rzeki postanowił jechać zgodnie z jej nurtem, ale nagle trafił na profesjonalnie zabezpieczone ogrodzenie. Adam zachowując się jednak irracjonalnie, postanowił sobie poradzić z tym zabezpieczeniem. Jest to solidna przedwojenna konstrukcja, przewidziana do zabezpieczania przed takimi ludźmi jak on. Udał się więc Adam do bramy głównej szpitala i tak okrążając ogrodzenie znalazł się po jej drugiej stronie. Na szczęście dało się u niego zauważyć zmniejszone pokłady agresji, chociaż spokojnym jego zachowania nadal nie można było nazwać.

Najpierw podjął nieudane próby zniszczenia mostku nad rzeką, następnie udał się na plac nazwany placem JP2 i począł skakać po rzeźbie znajdującej obok miejskiej fontanny. W jego zachowaniu jeszcze brakowało chyba tylko interakcji ze zwierzętami. Adam postanowił, więc „zabawić się” nie wiedzieć czemu z... gołębiami. Odnalazł gołębnik, jednak mądre ptaki w porę schowały się wewnątrz i nie dały się wypłoszyć naszemu bohaterowi. Sprytny właściciel gołębnika porządnie zabezpieczył ogrodzenie, aby tacy idioci jak nasz Adam nie mieli satysfakcji z jego sforsowania.

Położona na spokojnym osiedlu ulica Piotrusia musiała jeszcze sprostać wybrykom naszego wybrańca, jednak trwało to zaledwie chwilę, bo jakby pod wpływem nagłego impulsu Adam zawrócił i popędził do najbliższego baru. Tam biegiem wpadł do środka dokończyć swoją orgię.

Mnie natomiast zabrakło odwagi, aby tam wkroczyć. Stałem przed lokalem w zimnie i nasłuchiwałem. Krzyki, jęki, śpiewy, ta charakterystyczna kakofonia świadczyła o odrzuceniu wszelkich barier moralnych wśród klientów lokalu. Zrezygnowany i przerażony udałem się do domu.

Myślę, że każdy kto dotarł do tego miejsca tej relacji zadaje sobie pytanie nad przyczynami zachowania Adama i innych zgromadzonych na dworcu osób. Odpowiem ze swojej, obiektywnej strony, podsumowując krótko to, czego byłem świadkiem. Był to szczyt chuligaństwa, bezmiar głupoty, zachowanie antyspołeczne, antyporządkowe. Zostały złamane wszelkie normy moralne. Było to absolutne wyuzdanie we wszelkiej sferze ludzkiej egzystencji! Jeśli tak samo postępują inni zgromadzeni na dworcu to znak, że nasze miasto jest w głębokim niebezpieczeństwie i kryzysie. Co gorsza "zaraza" się rozprzestrzenia! To, że takiemu Adamowi raz nie udało się zasiać zniszczenia w stolicy to nie znaczy, że drugim razem będzie tak samo!

Sprawdziłem kroniki policyjne, tego feralnego dnia nie zanotowano żadnych zgłoszeń. Świadczy to o tym, że tajemnicza grupa Alleypiast, rządzi naszym miastem i okolicą, a każdy (nawet Policja) kto się jej sprzeciwia może zacząć bać się o swoje zdrowie.

Nie bądźmy obojętni! Załóżmy koalicję antyAlleypiast, aby nasze miasta były znów pełne porządku!


Wstrząśnięty, uważny obserwator

8 listopada 2008

niedziela, 2 listopada 2008

Opuszczone perełki

Każdy z nas widział opuszczone budynki, ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że kryją one wiele interesujących zakątków, a czasem można tam znaleźć prawdziwe "perełki". Wchodzenie do takich budynków wiąże się jednak z ryzykiem. Po pierwsze są to albo miejsca prywatne albo gminne/miejskie itd., co prawda wchodzimy tylko do budynku kompletnie opuszczonych i niepilnowanych, ale jednak naruszamy czyjąś prywatność. Po drugie stan takich budowli może zagrażać zdrowiu, a czasem i życiu, tutaj należy polegać na zdrowym rozsądku. Po trzecie, możemy się natknąć na "nieoficjalnych" mieszkańców, często spożywających napoje "energetyzujące". Pomimo tych wszystkich wad, sprawdzona wcześniej lokalizacja powinna być dosyć bezpieczna.
Poniżej przedstawię dwa takie miejsca(opisy własne i wspólne z WaypointGame.pl). Pierwsza należy do tych łatwych, druga jest trochę bardziej "skomplikowana" i lepiej nie wyruszać na jej eksplorację samemu.

1. Zajazd Nadarzyński


W Nadarzynie mamy dwa zajazdy. Oba zabytkowe. Pierwszy z nich to zajazd w centrum Nadarzyna z początku XIX wieku. Przebywało w nim wielu znamienitych gości m.in. ks. Józef Poniatowski tuż przed bitwą pod Raszynem.
Bohaterem waypointa jest jednak inny zajazd, również "zabytkowy" i również w nim bawiło się z pewnością wiele znanych osobistości. Jedną z nich jest słynny porucznik Borewicz, którego wyczyny w owym lokalu zostały sfilmowane.
Zajazd Nadarzyński to istna perełka architektury lat 70-80-tych. Swego czasu musiał być to ekskluzywny lokal, mnogość sal świadczy o hucznych dancingach które tam miały miejsce. W środku czuć jeszcze klimat lat 80-tych.
Obiekt został sprzedany i wkrótce może zostać zrównany z ziemią, więc warto się spieszyć i spędzić tu niezapomniane chwile.

Krótka galeria

2. Targowa 76


Historia

Kamienica powstała pod koniec XIX wieku jako dom dwupiętrowy z elewacją w stylu secesyjnym. W połowie lat trzydziestych XX wieku dobudowano kolejne piętra, zainstalowano windę, a elewację zmieniono w duchu modernistycznym.

Od wojny do 1991 mieszkali tam radzieccy oficerowie z rodzinami. Podobno swoje lokale miało tu NKWD. Lokalne legendy głoszą, że w budynku tym nigdy nie używano firanek, a w oknach zamiast nich powiewały gazety. Na parterze natomiast okna miały być na trwałe zabite od wewnątrz deskami. W 1946 część kamienicy kupił ojciec Stanisławy Seltenreich - jej to rodzina bezskutecznie starała się o zwrot budynku.

W 2003 roku miasto wydzierżawiło budynek na 30 lat firmie Junimex Development, która miała "wybudować na bazie istniejącej kamienicy dom mieszkalny z 42 lokalami". Spółka nie wywiązała się jednak ze swoich zobowiązań i w 2005 roku miasto odebrało im nieruchomość. Kamienica jest własnością Skarbu Państwa, a roszczenia właścicieli nie zostały uwzględnione ("nie złożyli w odpowiednim czasie stosownych odwołań od dekretu Bieruta"). W 2006 miasto nie uzyskało od wojewody zgody na sprzedaż obiektu. W 2007 powstał nowy pomysł na remont i wykorzystanie budynku. Michał Żebrowski chce zorganizować w nim Centrum Sztuki Teatralnej, działające przy współfinansowaniu z pieniędzy publicznych. Na razie jednak nic nie wróży realizacji tego projektu.


Inwentaryzacja

Wejście do kamienicy z podwórka przy Wileńskiej 3, przez dziurę w murze odgradzającym posesje. Znajduje się ona w rogu podwórka. Budynek posiada trzy klatki schodowe. Wejście do dwóch bocznych możliwy jest jednak tylko od wewnątrz budynku.

Przed wejściem do środka warto zwrócić uwagę na elewację budynku. Charakterystycznym elementem jest wąski przeszklony wykusz. Służył on kiedyś jako obudowa panoramicznej windy. Kabina windy nie zachowała się. Ciekawostką są drewniane, jasno fornirowane drzwi prowadzące ze spoczników schodów do windy.

Nigdzie nie zachowały się drzwi do lokali, w kilku przypadkach zostały futryny. Wszystkie przewody elektryczne i instalację wodno-kanalizacyjna wypruto ze ścian. Z pierwotnego wystroju wymienić należy jeszcze silnie zniszczony parkiet, układany w jodełkę oraz zachowane (pierwotnie oszklone) drzwi prowadzące z przejazdu bramowego na klatkę schodową. Dwa biegi schodów z lastrico posiadają proste balustrady z drewnianymi poręczami. W podwórku niewielka, parterowa oficynka z zarwanym dachem.

Ściany główne zewnętrzne i wewnętrzne zostały wykonane z cegły pełnej i cegły dziurawki. Wszystkie wykonane z dziurawki ściany działowe pomiędzy lokalami wyburzono, zostawiając tylko te o znaczeniu konstrukcyjnym. W niektórych pozbawionych tynku ścianach można zobaczyć płaskownik stalowy (bednarkę) umieszczany co kilka warstw cegły dla zwiększenia sztywności muru. Wszystkie stropy powyżej parteru były budowane z belek drewnianych (legarów) i desek. Do desek przymocowano trzcinę, którą następnie pokryto tynkiem. Nad piwnicami zastosowano strop Kleina – konstrukcja ze stalowych dwuteowników i rozpartych na nich murowanych łuków.

Krótka galeria

poniedziałek, 27 października 2008

Zintegrowany rozkład jazdy pociagów podmiejskich Piastów - Warszawa 2009

Uwaga: Aktualna wersja znajduje się tutaj

Kilka dni temu zamieściłem informację na temat nowego rozkładu KM na trasie Warszawa - Piastów. Dzisiaj z okazji ogłoszenia terminu wejścia w życie "wspólnego biletu KM-ZTM" obowiązującego od Pruszkowa zamieszczam zintegrowany rozkład KM-SKM na trasie Piastów-Warszawa-Piastów obowiązujący od 14 grudnia 2008. O ile samo uruchomienie "wspólnego biletu" stoi wg mnie pod znakiem zapytania (już nie raz byliśmy zaskakiwani w tej kwestii) to rozkład jazdy nie powinien już się zmienić.

Krótko podsumowując zmiany w rozkładzie SKM należy nagłośnić fakt uruchomienia pociągu z Warszawy w okolicach godziny 0:30 i do Warszawy również po północy. Pociąg o takiej porze jeździł jeszcze kilka lat temu w barwach Przewozów Regionalnych, ale od kilku lat w kwestii późnego powrotu z Warszawy byliśmy uzależnieni od WKD (odjazd 0:20 z Wwy Śród.) i od niedawna autobusu nocnego.

Zintegrowany Rozkład Pociągów Podmiejskich (ZRPP) ma format karty kredytowej. Pociągi poszczególnych przewoźników są odróżnione kolorami. Zdaję sobie sprawę z nie do końca dobrej czytelności rozkładu, dlatego jestem otwarty na wszelkie sugestie w tym temacie.

Jest to wersja nieoficjalna rozkładu. Autor bloga nie ma współpracuje ze spółkami KM i SKM. Informacja bez odpowiedzialności

---
Niejako przy okazji chciałbym się podzielić moimi przemyśleniami na temat reakcji niektórych osób na "wspólny bilet". Szczególnie donośne jest to na Forum Pruszków. Użytkownicy tej grupy sami się nakręcają tworząc swego rodzaju spiralę chciejstwa. Doprowadzają do ataków na pana radnego O., który zagłosował przeciw uchwale miasta Pruszkowa pozwalającej na dopłaty do "wspólnego biletu". Sam się cieszę z wprowadzenia tego biletu, ale też rozumiem jego przeciwników i po części się zgadzam z ich argumentami. Natomiast krzykacze, którzy lamentowali jakie to nasze władze są beznadziejne odrzucając uchwałę powodują we mnie jeszcze większą odrazę.
Moje poglądy na "wspólny bilet":
Nie jest oczywistością tak jak niektórzy twierdzą, że "wspólny bilet" się nam należy. Niby z jakiej racji? Tak samo można stwierdzić, że wspólny bilet musi być na prywatne autobusy lub PKSy do Warszawy czy nawet na taksówki. Obecnie zasada jest prosta, chcesz rano ryzykować i jechać w ścisku wybierasz SKM, inaczej kupujesz bilet na KM. Jasna sytuacja, chcesz lepszej usługi więcej płacisz. Przypomnę, że KM jest dotowana z budżetu województwa, w takim razie popadając w skrajności, czemu na przykład mieszkańcy Skierniewic czy Żyrardowa nie mają mieć wspólnego biletu?

sobota, 25 października 2008

Rozkład jazdy KM Piastów - Warszawa 2009

Tradycyjnie jak co rok panuje oczekiwania jaki tym razem rozkład jazdy szykuje nam kolej. Przypominam, że w tym roku zmiana rozkładu jazdy w całej Europie odbędzie się 14.12.2008. Polscy przewoźnicy twierdzą, że rozkład jest jeszcze w fazie ustalania, po części jest to prawda, ale nie do końca. Prowadzone są jeszcze ustalenia, czy wszystkie zgłoszone pociągi rozpoczną kursowanie lecz ich rozkład się już raczej nie zmieni.
Na podstawie moich wieloletnich doświadczeń ;) mogę stwierdzić, że obecny rozkład jazdy pociągów KM zamieszczony na stronach internetowych zagranicznych przewoźników już raczej się nie zmieni (prawie na pewno nie na linii Warszawa - Skierniewice). Pozwoliłem sobie opracować rozkład kieszonkowy na trasie Piastów - Warszawa Śródmieście. Po wydrukowaniu rozkład ma format karty kredytowej, więc łatwo go schować w portfelu.

Podsumowanie zmian na trasie Piastów - Warszawa:
- liczba par pociągów zmniejszyła się z 57 na 55 w dzień roboczy
- w stronę Warszawy kosztem jednego pociągu w godzinach 6-7 i jednego 8-9 wstawiono dwa pociągi w godzinach 5-6. Zawsze mnie to ciekawiło, np. W Holandii właściwie nie ma pociągów przed 6 rano, w Polsce natomiast takich kursów jest sporo i jadąc kiedyś po 5 zaskoczyła mnie wysoka frekwencja
- kluczowe zmiany w kierunku z Warszawy to usunięcie dwóch pociągów pomiędzy godzinami 14 a 16. Lepsze rozłożenie pociągów w godzinach 17-19 (już nie ma ponad półgodzinnej dziury: 17:45 do 18:18). No i dołożenie dodatkowego pociągu po godzinie 20, przedłużając podstawowy takt półgodzinny do godziny 21. Pociąg ten został zlikwidowany przez KM w 2005 roku, dobrze, że jednak powraca
- nadal brak sensownej cykliczności, końcówki minut przy odjazdach są dosyć przypadkowe.

Podsumowując, brak jest jakiś rewolucyjnych zmian, pomimo zmniejszenia liczby par nowy rozkład oceniam pozytywnie i generalnie można zaobserwować jego lekką poprawę.

A tu główny bohater posta: Rozkład KM 2009
Aktualizacja: Zintegrowany rozkład pociągów KM i SKM na rok 2009.

Jedna z wielkich wpadek KM - rozkład świąteczny podczas weekendu majowego w 2007 roku. Na zdjęciu 30 maja 2007 peron w Brwinowie i brak możliwości pomieszczenia wszystkich podróżnych w pociągu po godzinie 10.

Pieniny 2008

Weekend 18-19.10.2008 upłynął pod znakiem wyprawy w Pieniny. Jako, że jest to dosyć małe obszarowo pasmo pokusiliśmy się o zaliczenie również pasma Radziejowej Beskidu Sądeckiego. Opisana tutaj nasza 7-osobowa wycieczka może kogoś zainspiruje do stworzenia własnego jej wariantu.

Dzień I - Pieniny

Zamek w Niedzicy

W sobotę rano dotarliśmy przeładowanym w Warszawie nocnym TLK do Nowego Targu, stamtąd bus do Niedzicy. Myślę, że wybranie takiego środka transportu pomimo jego ceny (11 zł na głowę) miało swój plus, po pierwsze krócej jechaliśmy, po drugie PKS byłby za godzinę, po trzecie dworzec PKS jest 2 km od dworca PKP.
Na zamek w Niedzicy bilety w cenie 7/9zł (U/N) w środku nie wiele zobaczymy, ale też dużo zależy od "elokwencji" przewodnika. Na pewno warto wejść ze względu na plenery fotograficzne. Nam się udało trafić na świetną pogodę przez co powstało wiele "tapet na pulpit" :).
Następnie udaliśmy się przez zaporę na drugą stronę Dunajca, tutaj niespodzianka - nie ma możliwości zejścia na drogę do Sromowców, natomiast trasa okrężna rekompensuje te trudności wspaniałymi widokami.

Na Trzech Koronach

Drugą część dnia spędziliśmy we właściwych Pieninach. Zaliczyliśmy Trzy Korony - warto! Schodząc do Krościenka musieliśmy już użyć czołówek. W Krościenku w pobliżu dworca PKS znajduje się restauracja/bar w którym jadłem 2 lata temu podczas spływu kajakowego Dunajcem toteż i tym razem tam spożyliśmy. Oprócz tego, że naczynia nie są najczystsze to jedzenie jest smaczne i tanie. Z kilku pobliskich schronisk nocleg zarezerwowaliśmy w pttkowskiej Orlicy w Szczawnicy. Przez to, że chcieliśmy sprawdzić jak wygląda PTSM w Krościenku (poza sezonem w ogóle nie wygląda) spóźniliśmy się do Orlicy i część z nas znalazła nocleg na materacach. Ogólnie schroniska oferują w okolicy mocno ograniczoną ilość miejsc noclegowych i warto wcześniej rezerwować.

Dzień II - Beskid Sądecki
Rano pobudka o godzinie 6.00 w celu zdążenia na ekspres do Warszawy w Piwnicznej. Wkrótce, po zweryfikowaniu naszych zapasów i stwierdzeniu, że ciężko jest znaleźć otwarty sklep w Szczawnicy zdecydowaliśmy się na dojście do Rytra. Trasa była prosta nawigacyjnie, ponieważ cały czas poruszaliśmy się niebieskim szlakiem. Krótki postój urządziliśmy sobie w schronisku na Przechybie. W Rytrze mieliśmy około godziny do pociągu, jednak pośpiech dał nam się we znaki przez co nie zauważyliśmy jak zostaliśmy oszukani na rachunku za pizzę w jadłodajni przy stacji Orlenu.


Beskid Sądecki.

Dwa pasma, inny charakter gór, piękne widoki. To w skrócie podsumowanie wyjazdu. Dla mnie atrakcyjniejszy był dzień Beskid Sądeckich, chociaż większość upodobała sobie Pieniny.

GALERIA moja
GALERIA Kosu

środa, 15 października 2008

Barwy jesieni

Sobotnia (11.10.2008) wyprawa rowerowa mająca na celu głównie zaliczenie waypointów stała się ekscytującym przeżyciem. No może trochę przesadzam, jednak odczucia po niej są dalekie od zwykłej satysfakcji ze zdobycia 10 waypointów. Dodatkowo mogę stwierdzić, że poziom punktów w WaypointGame się podnosi patrząc na ich oczekiwaną przeze mnie jakość. Co to jest ta "jakość"? To miejsca nietypowe, które można niekonwencjonalnie zwiedzać (np. eksplorować opuszczone budynki z "duszą"). Poniżej przedstawię tylko miejsca, które mnie zainteresowały i zaintrygowały:
1. Tunel w okolicach Teresina - stoi sobie coś takiego w lesie i "straszy". Poszukiwanie informacji o przeznaczeniu tego obiektu zakończyły się niepowodzeniem. Stawiam hipotezę, że ta konstrukcja mogła mieć coś wspólnego z odnogą CMK do Gdańska.



2. Pałac w Teresinie - piękne miejsce, szczególnie o tej porze roku, gdy okoliczny park zmienia barwy z zielonych na złote.


3. Ruiny dworku w Strzyżewie - ciekawy obiekt do którego dostęp jest trochę utrudniony. Dawniej musiał się ciekawie prezentować głównie ze względu na swoje położenie w dorzeczu Utraty.



4. Dworek w Łazach - ciekawa konstrukcja, dworek dostępny "do "zwiedzania" (sam nie skorzystałem z braku czasu). Na przeciwko "Dom szkolny" w ruinie.



5. Kościoły w Kampinosie i Zawadach. Kościół w Kampinosie ma rzadko spotykany w tych stronach wygląd, gdyby nie czarny kolor to przyjął bym, że to meczet (wystarczy porównać z najsłynniejszym drewnianym meczetem w Polsce - Kruszyniany). Natomiast kościół w Zawadach jest jakby kopią żbikowskiej świątyni z tym, że położony jest w innej, zacisznej okolicy.



6. Klimat dolnego biegu Utraty. Nasza rzeka płynie od Błonia w urokliwych okolicach, które szczególnie na jesieni są warte odwiedzenia. Już marzy mi się wycieczka "do Sochaczewa doliną Utraty". Może będzie to jedna z następnych Wypraw WaypointGame.

Tradycyjnie załączam:
GALERIA
MAPA

niedziela, 12 października 2008

Gazeta powiatowa

Jakiś czas temu władze naszego powiatu wraz z redakcją gazety WPR ogłosiły konkurs na projekt gazety powiatowej. Konkurs skierowany był do powiatowych szkół średnich. Są już wyniki i można stwierdzić, że idea spotkała się z przeciętnym zainteresowaniem. Nie przyznano pierwszej nagrody, nie podano jednak przyczyn takiego stanu rzeczy. Po przejrzeniu wszystkich propozycji stwierdzam, że komisja konkursowa z pewnością poszukiwała pewnego powiewu świeżości i nowych pomysłów młodzieży na lokalną prasę jednak się zawiodła. Moim zdaniem wszystkie propozycje próbują naśladować to co obecnie mamy, czyli WPR i to ze skutkiem czasami śmiesznym. Co prawda autorami jest młodzież, ale widać, że raczej konkurs był dla nich przymusem niż przyjemnością. W dwóch gazetkach spotykamy wywiady: z obecnym i poprzednim starostą powiatu, ale poza tym wypełnienie raczej kiepskie - tzn. słabo dotykające lokalnych problemów. Zabawnie trochę wygląda próba napisania wycieczek rowerowych w gazetce LO im Kościuszki ;)

Propozycje dostępne są na stronie: LINK

Nasza propozycja (nie jestem autorem, ale kibicuje temu pomysłowi, jeśli tylko nabierze kształtu i określi jednoznacznie swoje cele), czyli WaypointPress to nie do końca gazeta powiatowa, ale może by się załapała do konkursu ;)

piątek, 10 października 2008

Uniwerek dla portierek

Dzisiaj znalazłem trochę czasu aby po pracy odwiedzić studenta na #531. Co prawda do Warszawy miałem dotrzeć rowerem, ale poranna pogoda skutecznie mnie do tego pomysłu zniechęciła. Padło na komunikację miejską. Nie ukrywam, że nie przepadam za stolicą, staram się w niej bywać jak najrzadziej, dlatego spostrzeżenia jakie dzisiaj poczyniłem mogą być dla niektórych oczywiste, ale mnie trochę zaskoczyły.
  1. Korki w Warszawie. Jakieś "różowe wstążki" postanowiły sobie jutro zrobić marsz, z racji tego Krakowskie Przedmieście było nieprzejezdne, a mój autobus musiał jechać objazdem. Niespodziewałem się, że można autobusem czekać 4 zmiany świateł i w ogóle nie posunąć się do przodu, pomimo tego, że nie było rzadnego wypadku po prostu korek. Ech... rowerem byłoby 5 razy szybciej.
  2. Uniwersytet to wspaniałe miejsce, jakby enklawa wśród gwarnego Śródmieścia. W porównaniu do terenu głównego Politechniki zdziwiła mnie liczba dostępnych ławek, były po prostu wszędzie. Jeszcze jedna rzecz jest interesująca dla człowieka wychowanego na Politechnice. Daje się zauważyć ciekawy trend socjologiczny: dziewczyny starają się jak najlepiej zaprezentować wśród koleżanek (konkurentek). Na Politechnice kobiet jest jak na lekarstwo, więc każda dziewczyna może liczyć na zainteresowanie, na Uniwerku wydaje mi się, że poprzez dbałość o swój image przedstawicielki płci pięknej wręcz zabiegają o adorację :P
  3. Zazwyczaj sięgam po rozdawane ulotki. Tym razem czekało mnie kompletne zaskoczenie. Wpierw wziąłem pierwszą ulotkę i od razu ją pogniotłem widząc reklamę kursu językowego. Dalej stał kolejny ulotkowicz, wyciągam rękę i słyszę "ale panu nie dam jak ma pan pognieść". Tak mnie zaciekawiła ta sytuacja, że aż wdałem się w dyskusję. W końcu wyszło, że panu płacą za godzinę, a nie za ilość, więc nie daje ich byle komu :) Chyba teraz każdorazowo przed wzięciem ulotki będę się pytał w jaki sposób ulotkowicz ma płacone :P

czwartek, 9 października 2008

Drugi blog pod moją opieką!

Tak mi się spodobało pisanie "głupot na blogu", że wraz z Magdą, Kemotem i Grześkiem założyliśmy Oficjalny Blog WaypointGame. Tematyka będzie inna niż u mnie, na pewno mniej prywatna i bardziej nadająca się do czytania dla przeciętnego gościa. Zresztą widać po moich postach w "Nowościach u Adama", że jest to bardziej pamiętnik niż prawdziwy blog:)

Zapraszam!

poniedziałek, 6 października 2008

Modlin 2008

Dzień po powrocie z nieudanych zawodów postanowiłem coś zrobić z nadmiarem energii który zakumulowałem nie wykorzystując go podczas wyścigu. Padło na wyprawę waypointową. Zabrałem Grześka i zrobiliśmy 110 km. Głównym celem był spichlerz twierdzy Modlin.

Początek trochę monotonny, znana trasa do Leszna. Jedyną odmianą była obserwacja tego co zostało z obiektu radiolokacyjnego - niewiele zostało. Następnie zmiana na szosę Leszno - Kazuń z krótką wizytą na #482 i #485. Oba miejsca były mi znane, więc zdobywanie waypointów trwało dosłownie chwilę. Wreszcie nadszedł czas na główny cel wyprawy - spichlerz.


Dotarcie do "zamku" jest dosyć proste. Należy przemieszczać się wzdłuż brzegu Narwi. W niedzielę jednostka wojskowa była kompletnie opustoszała, więc tym bardziej było łatwo. Na miejscu spotkaliśmy jedną osobę fotografującą, która jednak szybko zniknęła. Później w drodze powrotnej spotkaliśmy dwie pary zakochanych podążające w tym kierunku - dosyć dziwny widok jak dla mnie. Samo miejsce warte odwiedzenie, pomimo, że po waypointcie pozostały tylko strzępki taśmy. Mieliśmy szczęście co do pogody, która pozwalała na "ładne zdjęcia" mi szczególnie podobał się zestaw maszkar :)



Cel drugi to Wieża Michałowska, czyli Rotunda nad Narwią. Miejsce rzeczywiście przypomina plansze z najlepszych gier FPP połowy lat 90-tych. Kojarzyło mi się z finałowymi pojedynkami z bossem, który stał w środku rotundy, gdzie to było... Heretic, Hexen, ...? ;) Nasza krótka eksploracja wykazała zalane piwnice posiadające jednak niezniszczone lampy oświetleniowe, co świadczy, że miejsce jeszcze nie tak dawno musiało być w użyciu. Ciekawym doświadczeniem było spotkanie na miejscu Rosjan (kobieta w wieku średnim oraz chłopak z dziewczyną). Pracują w piekarni w Nowym Dworze i Polska bardzo im się podoba (zrozumiałem, że głównie z powodu na takie miejsca). Dogadanie się było utrudnione, nie byliśmy w stanie wyjaśnić wcześniejszej funkcji rotundy - kiszalnia kapusty :) Pokazaliśmy zdjęcia ze spichlerza i udaliśmy się w dalszą drogę, która zarazem była już powrotem.



Ów powrót był trochę na około, ponieważ zdecydowaliśmy się upewnić czy aby na pewno w twierdzy modlińskiej nie wypożyczają już rowerów. Dalej już standardowo: mosty, Czosnów, Łomna, Łomianki, Babice, Piastów.

GALERIA
MAPA

Wyprawa nr 10


Z niewielkim opóźnieniem w stosunku do publikacji papierowej światło ujrzała "Wyprawa do Żyrardowa". Zapraszam wszystkich do zapoznania się z opisem, ale również do przejechania trasy. Liczę, że opis może stać się inspiracją do stworzenie własnej wyprawy opartej o wszystkie lub tylko niektóre z opisanych miejsc.

Strona Wyprawy WaypointGame

* Jeśli nie widać nowej wyprawy należy usunąć historię przeglądarki. Problem jest, ale na razie nie wiem jak go w łatwy sposób (bez zmiany technologii wykonania) rozwiązać :(

niedziela, 5 października 2008

Krew, deszcz i brak telefonu do organizatora


-WaypointGame Team
- Jak?
- WaypointGame Team
- Szukać na "Ł"? Jak to jest: Łajpojnt...?

Powyższa rozmowa miała miejsce podczas rejestracji w biurze zawodów Odysei Świętokrzyskiej 2008. Sam wyścig dla nas był krótki, ale żeby relacja taka nie była to muszę zacząć już od piątku.

Do Suchedniowa dostaliśmy się załadowanym pociągiem i 21.45 z sakwami ruszyliśmy do bazy wyścigu - Zagnańska. Padał deszcz, a my jechaliśmy wśród tirów, które nie szczędziły wjeżdżania w kałuże. Sam zjazd do Zagnańska był remontowany, a w ciemności nie mogliśmy go dojrzeć. W rezultacie spędziliśmy ok. 5 minut, aby odnaleźć skrzyżowanie drogi krajowej z wojewódzką. Tuż przed samym Zagnańskiem ucięliśmy sobie rozmowę z panem zataczającym się na środku ulicy, o dziwo, na nasz widok ożywił się i zaczął opowiadać o swoich przygodach na lokalnych drogach m.in. o tym jak to nie należy przejmować się nadjeżdżających samochodów.

Od tego momentu zaczną się pojawiać słowa krytyki odnośnie organizatorów wyścigu, organizatorów doświadczonych, tak jak doświadczona staje się impreza skoro była to już jej 6 edycja. Na stronie internetowej imprezy nie widniała żadna mapka dojazdowa. Zagnańsk okazał się całkiem dużą wsią, a o 22:40 nie ma specjalnie możliwości spytać się kogokolwiek o szkołę (baza wyścigu). Nam się udało spotkać zawodników, którzy wynajęli dom zamiast tłoczyć się w internacie lub co gorsze na sali gimnastycznej.

Rejestracja zawodników trochę chaotyczna, ale trudno żeby było inaczej. Nocleg mieliśmy mieć na sali gimnastycznej. Nie zostaliśmy jednak poinformowani gdzie owa sala się mieści (myśleliśmy, że w tym samy budynku gdzie biuro zawodów). Poszliśmy po schodach na górę. Okazało się, że był to internat, a sala były w budynku dalej, jednak na pierwszym piętrze otwarta i zajęta przez kilka osób była świetlica. Skorzystaliśmy z możliwości kameralnego i w sumie dosyć wygodnego noclegu. Te nieformalne miejsce noclegowe okazało się później świetną decyzją. Organizatorzy pomimo zapewnień nie udostępnili sali gimnastycznej o 17.00, była ona wynajęta aż do godziny 23.00. Co gorsza, podobno na sali nie było gniazdka elektrycznego...

Od soboty rana przygotowywaliśmy się mentalne i fizycznie, rowery przechodziły ostatnie regulacje, chociaż widząc zawodników ze swoimi XTRami oraz z kilkoma parami opon na różne warunki wydawało mi się, że nasze zabiegi nie wiele zdziałają. Na zewnątrz od kilkunastu godzin leje deszcz, słychać plotki o skróceniu trasy. Odprawa techniczna zaplanowana została na 9.40. Na miejscu byliśmy punktualnie, a razem z nami około 50% zawodników - kartka o godzinie i miejscu odprawy wisiała tylko w internacie, a na dodatek była dosyć mała...

Odprawa i start na parkingu przed dębem Bartkiem, którego niestety nawet nie zobaczyłem. Na miejscu ekipa z TVP Kielce kręci materiał i robi wywiady. Podczas odprawy wyszło, że trasa została zubożona o 2 punkty i liczy 13 PK - powód: warunki ekstremalne. Organizatorzy kilka razy powtarzali, żeby wybierać lepsze drogi nawet kosztem znacznego objazdu do punktów. W lesie podobno panowała woda po kostki, albo i głębiej.

Ustawiliśmy się na starcie w pierwszym rzędzie. Trasę obmyślaliśmy tradycyjnie odmiennie niż większość. Robimy punkty odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, priorytetem jest jazda asfaltami.

Start! Jak zwykle ciasno, ale bez kraksy. Ruszyliśmy w czołówce z tyłu tłok - około 1/3 wybrała nasz wariant. Po około 1,5 km jesteśmy na 3 miejscu, ale przesuwamy się na 1, gdy trzeba było skręcić w lewo :) Na pierwszy punkt dojechaliśmy trochę na około i zdobyliśmy go jako 3-4 drużyna, za to z powrotem na asfalcie byliśmy pierwsi i to z niezłą przewagą. Od tego momentu zaczął się spory odcinek asfaltowy. W zasięgu wzroku za nami druga drużyna. My prowadzimy (oczywiście grupę która wybrała ten wariant). Droga pagórkowata, trochę zakrętów. Padający deszcz na wirażach nie pomagał, ale technikę mamy w miarę dobrą. Na końcu asfaltu wyroiliśmy sobie już ładną przewagę, zaczął się szuter - całkiem niezły, utwardzony, ale z dołami z kałużami. Droga trochę w dół, więc pędzimy. Wydaje się, że nie ma niebezpieczeństwa. Naglę słyszę wywrotkę. Lewan leży, nie jest dobrze, bo widać zakrwawioną twarz. Proponuję osobisty komentarz Lewana na temat całego zajścia, jego przyczyn oraz skutków.

To był koniec naszego wyścigu, więc i kończę relację. Po objeździe ośrodków zdrowia wróciliśmy pociągiem do bazy, a stamtąd rowerami do Kielc, gdzie złapaliśmy transport do Warszawy.

Podsumowując, mam teraz dużą sportową złość. Chcę się odegrać i pokazać swoje możliwości :)

Co do organizacji, to nie mogę jej tak na prawdę oceniać po tym ile widziałem, poza tym sam wiem ile kosztuje pracy doprowadzenie do takie imprezy. Jednak są rzeczy które trzeba napiętnować, aby inne imprezy (także i ta) takich błędów nie popełniły:
- telefon do organizatora! (musi być, najlepiej na mapie i karcie startowej)
- jeśli nocleg ma być dostępny od x godziny to tak musi, tym bardziej, że na tego typu zawodach przejeżdża mnóstwo osób z czasem dość odległych lokalizacji mających zasobą męczącą podróż.

Reszta to drobnostki i ogólnie widząc po zdjęciach była to impreza udana.

Oficjalna galeria
Wyniki i mapa

poniedziałek, 29 września 2008

Góra Kalwaria - Otwock - Wesoła



W sobotę 27.09.2008 zrobiłem typowy objazd po waypointach. Żadnej specjalnej historii i ideologii w tym nie było. Trasa była wybitnie ułożona pod punkty. Już znalezienie pierwszego z nich (#490) oznaczało, że w WPG2 zdobyłem 100 waypointów. Tego dnia odnalazłem jeszcze 10 vlepek, jednego waypointa bezvlepkowego oraz jednego raczej już bez vlepki. Razem 13 sztuk
Żałuję tylko, że jeszcze nie naprawiłem licznika, ale Google mówi, że moja narysowana trasa ma prawie 130 km, więc mogło być ich nawet 150 kilometrów.

Listę zdobytych waypointów można zobaczyć na mapce. Nie będę ich tutaj komentował, wrażenia z niektórych przedstawiłem w komentarzach pod waypointem. Polecam zerknąć też na galerię.

MAPA
GALERIA

niedziela, 28 września 2008

Czy warto z rowerem w Karkonosze?

Zanim odpowiem na tytułowe pytanie przedstawię ciąg logiczny prowadzący do odpowiedzi na nie.
W dniach 12-20.09.2008 wybraliśmy się w zgranym gronie w Karkonosze. W przeciwieństwie do poprzedniej wyprawy na Dolny Śląsk tym razem zabraliśmy rowery. Podtrzymując ciąg przyczynowo-skutkowy początek postanowiliśmy umieścić jak najbliżej miejsca zakończenia wyprawy pieszej "Kotlina Kłodzka 2008" i zacząć od zakończenia pętli po Kotlinie zaliczając Góry Sowie następnie przesuwać się bardziej w stronę docelowych Karkonoszy.
Poniżej w punktach przedstawię polecane i niepolecane przez nas miejsca w których spędziliśmy nasz wrześniowy wypoczynek.

Góry Sowie

W Góry Sowie

Góry Sowie znane są główne z projektu Riese na którym oparto wiele publikacji i programów (temat był szczególnie często wałkowany w programie "Nie do wiary" - strefa 11). My odwiedziliśmy kompleks "Osówka". Krótko napiszę, że warto za kilka złotych można zobaczyć i posłuchać o ciekawej i tajemniczej historii tego miejsca. Trochę inaczej sprawa wygląda z największą w Europie twierdzą górską - Srebrna Góra. Do zwiedzania mamy niewiele i wszystko w ruinie za to oprowadza nas człowiek w historycznym stroju. Góry można w jeden dzień objechać na rowerze, ale my się nie zagłębialiśmy w teren a to ze względu na planowany nocleg w Wałbrzychu.

Srebrna Góra

Zamek Książ i Świdnica.

Przed zamkiem Książ

Zamek Książ tak "reklamowany" i promowany warto zobaczyć, ale z... zewnątrz. W środku za cenę biletu niewiele zwiedzimy, a na pewno nie tyle ile byśmy się spodziewali. Inaczej jest ze Świdnicą. Miasto przeze mnie bardzo polecane, a to ze względu na dwa kościoły. Jeden to wspaniała gotycka katedra, drugi to niemniej okazały Kościół Pokoju.

Wałbrzych.
Wałbrzych, miasto pozornie nieciekawe oferuje kilka niespodzianek. Jedną z nich jest ogromnie utrudniona możliwość znalezienia wieczorem miejsca do zjedzenia. Wałbrzych jest też ciekawy z racji swojego położenia, miasto jest bardzo "liniowe" ciągnie się na długości 22 km przy czym aby przejechać z południowego do północnego końca trzeba pokonać prawie 500 metrów przewyższenia. Nocą domy położone na zboczach gór przypominały mi greckie Saloniki :)

Krzeszów
Opactwo cystersów warto zobaczyć przejazdem, ale raczej nie powodu, aby tutaj zostać na dłużej.

Karpacz


Przed kościołem Wang

Odtąd zaczęła się na przygoda z Karkonoszami. Nocleg zapewniliśmy sobie w schronisku PTSM Liczyrzepa, polecam przy okazji. Główną atrakcją Karpacza jest chyba bezpośredni dostęp drogą na Śnieżkę. Podjazd na Orlinek jakoś sobie odpuściliśmy. Teraz ważna informacja: od maja wjazd rowerami do Karkonoskiego Parku Narodowego jest zabroniony, poza krótkimi niepołączonymi ze sobą odcinkami. Jeśli chodzi o wjazd na Śnieżkę rowerem to tylko napiszę, że się da. O tej porze na szczycie panował mróz, śnieg itp. Sama natomiast drogę na najwyższy szczyt Karkonoszy to uciążliwy i niewygodny bruk.

W drodze na Śnieżkę

Jelenia Góra - zamek Chojnik
Urokliwie położony zamek, obecnie ruina. Za kilka złotych mamy możliwość głównie zakosztować wspaniałego widoku.

Na zamku Chojnik.

Szklarska Poręba
Miasto szczyci się mianem rowerowej krainy, jakoś tego nie dostrzegliśmy. Co prawda zewsząd widać namalowane znaki szlaków rowerowych, ale nigdzie nie znaleźliśmy planu tych szlaków, ani drogowskazów z kilometrami. Ze Szrenicą, podobnie jak ze Śnieżką wjechać się da. Z pozostałych atrakcji to wodospady Szklarki i Kamieńczyka, a z rzeczy bardziej Waypointowych to Julia :)

wodospad Kamieńczyka

Harrachov
Z Harrachova po stronie istnieje sieć wygodnych asfaltowych dróg do podnóża karkonoskich szczytów. Samo miasto niewiele oferuje dla turysty z Polski. Na pewno warto podejść pod mamucią skocznię narciarską, a nawet na nią wejść. Przy zakupach warto zwracać uwagę na resztę i na to co zostaje nam doliczane do rachunku. W jednym ze sklepów próbowano nas oszukać na dwa sposoby, ale udało nam się z tego wybrnąć.

widok ze skoczni.

Wracając do pytania o rower w Karkonoszach to uważam, że jeśli planujemy dłuższy pobyt to rowerem nie odwiedzimy wielu najpiękniejszych obszarów Karkonoszy, jeśli natomiast będziemy tutaj przejazdem na 2-3 dni to rower umożliwi nam sprawne przemieszczanie się i zaliczenie najbardziej obowiązkowych atrakcji.

Dziękuję grupie z którą odbyłem wyprawę za towarzystwo i świetną atmosferę!

GALERIA

Wyprawa 10 - rekonesans

Ta wyprawa może zaskoczyć wielu nawet zaawansowanych rowerzystów – objazdywaczy, a to z dwóch względów. Po pierwsze poprowadzi terenami powszechnie uznawanymi za nieciekawe, a po drugie zakończy się w Żyrardowie – mieście które w naszych okolicach nie jest korzystnie postrzegane, a już prawie w ogóle opuszczane przy planowaniu jakichkolwiek wypraw turystycznych. Już krótki pobyt w Żyrardowie może całkowicie zmienić takie nastawienie.



Powyżej początek opisu dziesiątej już wycieczki z serii Wyprawy WaypointGame. Jej publikacja nastąpi wkrótce. Już dziś natomiast możecie się zapoznać z kilkoma wybranymi zdjęciami z rekonesansu połączonego ze zdobywaniem pobliskich waypointów. Załączyłem też ostateczną trasę wyprawy w postaci linku do serwisu Google Maps.

MAPA
GALERIA

środa, 24 września 2008

Nowa wyprawa opublikowana

Dziewiąta już z kolei wyprawa rowerowa WaypointGame została opublikowana na oficjalnej stronie Wyprawy WaypointGame.
Tym razem prezentowane są tereny wcześniej nie eksplorowane i teoretycznie nieatrakcyjne. Pojedziemy do... Warszawy, ale szlakiem najbliższych nam fortów.

Wszelkie uwagi co do trasy i działania serwisu należy przysyłać do mnie, ale najlepiej zrobić to na oficjalnym forum WaypointGame.

PS: jeśli najnowsza wyprawa się nie wyświetla należy usunąć historię z przeglądarki lub nacisnąć przycisk "Odśwież" z przytrzymanym klawiszem SHIFT.

niedziela, 21 września 2008

Refleksja po Desantowym

Trochę nie w kolejności chronologicznej ale zaczynam nadrabiać zaległości poprzez relację po wczorajszym alleycacie.


O Desantowym Alleypiaście, pierwszym alleyu w Błoniu można niewiele powiedzieć, właściwie tylko tyle, że się odbył i że wygrał go Grzesiek. Wartym odnotowania jest również fakt frekwencji – aż 6 osób, z czego ukończyło 5 nie najlepiej świadczy o kondycji samego Alleypiasta.
„Desant to operacja taktyczna przeniesienia wojsk na teren nieprzyjaciela, w celu wykonania określonego zadania, najczęściej opanowania terenu nieprzyjaciela lub uchwycenia punktów o istotnym znaczeniu...” tak brzmiał początek zaproszenia na alleycat. Ciekawie? Dla mnie tak, miałem nadzieję na nową formułę alleycata. Snułem wyobrażenia o czymś w rodzaju zdobywania kolejnych fragmentów miasta poprzez zbierania karteczek. Jak się później okazało moje nadzieje były płonne.
Godzina 6.15 w sobotę to mój przyjazd na dworzec Zachodni w Warszawie, po prawie 12-godzinnej podróży z Karkonoszy do domu. Właśnie alleycat zmotywował nas jeszcze bardziej, aby wrócić już w sobotę. Kilka godzin później znów byłem w pociągu tym razem do Błonia. Czułem się pewnie. Na formę fizyczną nie narzekam, aczkolwiek bywało lepiej, z formą samego roweru nie jest najlepiej, ale nie powinno to specjalnie wpłynąć na mój wynik. Poza tym Błonie trochę poznałem wcześniej, a co w tym momencie wydawało mi się bardzo korzystne dysponowałem dokładną mapą, aż za dokładną...
15.05, czyli 5 minut po godzinie startu na rynku jesteśmy w trójkę – skład karkonoski: Grzesiek, Zajączek i ja. Nie wróży to najlepiej. Pierwsze myśli to pomylenie przez nas terminu alleya. Przez to wszystko nie sprawdziliśmy kiedy tak naprawdę wyścig miał się odbyć, kiedyś słyszeliśmy o sobocie, ale tak naprawdę mogła to być niedziela. Długo nie trwały nasze wątpliwości, gdy po chwili ujrzeliśmy głównego organizatora – Kemota, a zaraz za nim Magdę i Roberta. Musieliśmy jeszcze chwilę poczekać na spóźnionego Bartka.
Po otrzymaniu manifestu spotkało mnie zaskoczenie. Ot, po prostu podane zostały (raczej) przypadkowe punkty, które trzeba po prostu zdobyć. Inwencja autorów składała się tylko z doboru odpowiednich miejscówek tak, aby utrudnić ich zdobycie oraz wymyślenie zadania specjalnego – pytania na które odpowiedź miała dać bonus w postaci odjęcia 10 minut. Jeszcze w tym momencie miałem trochę nadziei na to, że alleypiast w Błoniu będzie opierał się na czymś więcej niż tylko zdobywaniu punktów. Rozpocząłem więc nanoszenie lokalizacji na swoją mapę, tradycyjnie nie do końca słuchając organizatorów :(
Start, ruszam razem z Zajączkiem od razu go wyprzedzając. Punkty robię w kolejności: kapliczka na skrzyżowaniu Poniatowskiego i Naokowskiego, krzyż przydrożny w Rokitnie, kładka nad torami przy skrzyżowaniu Łąki/Poniatowskiego. Nie miałem specjalnych problemów ze znalezieniem kodów, ale trochę deprymujące było ściganie się z Zajączkiem, który dojeżdżając na punkt za mną już nie musiał szukać karteczek :) Po zdobyciu płotu przy KS Błonianka pojechałem na latarnię na ulicy Uśmiech. Następnym punktem miała być stacja energetyczna – Grodziska 17. Tutaj chyba pogrzebałem szanse na zwycięstwo. Przejechałem przez tory, w pobliże miejskiego parku, bo tam na mapie miałem numery domów w okolicach 17, ale tylko te parzyste. Kręciłem się nawet po samym parku miejskim, dwa razy przejeżdżając przez mostek na którym był punkt. To był kolejny błąd który wpłynął na moją porażkę – zapomniałem zupełnie o tym punkcie, że mam go zdobyć zauważyłem, dopiero pod koniec co zaowocowało sporym nadrabianiem dystansu w końcówce. Nie wytrzymałem, skruszony zadzwoniłem do organizatora o podanie wskazówki co do lokalizacji owej stacji. Rezultatem krótkiej dyskusji była informacja, że muszę znowu przejechać przez tory, aż po samą granicę miasta, echh...
Wreszcie po znalezieniu punktu myślałem, że to będzie koniec moich problemów. Bieniewice i Nepomuk, miejsce w miarę znajome, pognałem z całych sił, akurat zaczął padać deszcz, pomyślałem, że to może działać tylko na moją korzyść. W połowie drogi mijam Zajączka, którego nie widziałem już jakiś czas. Byłem zły na siebie, jeśli z nim się ścigałem na początku, to pewnie teraz jest już o jeden punkt przede mną. Przy figurce spotykam Magdę i Roberta, którzy zdegustowaniu rezygnują po długich poszukiwaniach karteczek, postanowiłem obejść dwa razy punkt – może mi się poszczęści – niestety nie. Właściwie zwyciężyło przekonanie, że jeśli już dwie pary oczy spędziły na tym punkcie trochę czasu bez powodzenia to ja tym bardziej nic nie znajdę. Dalej miało być łatwo - 3 punkty i meta. Najpierw kapliczka w Piorunowie - z Nepomuka pojechałem prostu przez Bieniewice. W pewnym momencie przypomniałem sobie o punkcie w parku miejskim, czyli moja przewidywana trasa zwiększyła się dodatkowo o około 1,5 km. Końcówka to punkt na Sparagi i na plaży miejskiej naprzeciwko Straży Pożarnej. Gdy znalazłem się przy mleczarni na ulicy Passowskiej odnalazłem karteczkę ze strzałką i napisem „STRUSIE”. Jadąc zgodnie z kierunkiem dojechałem do wielkiego banneru reklamującego fermę strusiową – mety jednak tam nie było. Około 5 minut kręciłem się w tą i z powrotem, aż zdecydowałem się wykonać po raz drugi telefon do organizatora. W ten sposób trafiłem na metę, wjeżdżając wraz z Zajączkiem, który już wiedział gdzie jechać.
Na mecie próbowałem jeszcze znaleźć odpowiedź na pytanie bonusowe o miasto partnerskie Błonia. Jednak i moja „za dokładna” mapa poległa na tym zadaniu. 10 minut później na mecie zjawił się Grzesiek, który znając odpowiedź na owe pytanie zgarnął mi zwycięstwo sprzed nosa.

Podsumowując sam wyścig: Jeśli to miała być reklamówka Alleypiasta na nowym terenie to nią nie była. Przykro mi to mówić, ale jakbym pierwszy raz znalazł się na takim wyścigu to raczej następnym razem bym już nie przyjechał. Czemu? Bo, sam alleycat nie był wg mnie do końca przemyślany, Punkty były przypadkowe. Już nie chodzi o fabułę, ale przecież nowe miasto zawsze rodzi nowe okazje do oryginalnych miejsc, a współorganizowanie wyścigu przez rodowitego mieszkańca Błonia powinno takimi miejscami zaowocować. W ostateczności można było się pokusić o wyścig tematyczny np. same kapliczki. Mnie alleycat do Błonia nie przekonał, a jak już wspominałem na początku trochę znam tę miejscowość i wiem, że ma potencjał jeśli chodzi o klimat alleypiastowo-waypointowy. Pozytywem można jednak określić tradycyjną imprezę powyścigową, za to należą się brawa, gdyby tylko jeszcze wiatr nie zwiewał dymu ogniskowego na wiatę ;)

Podsumowując mój start: Dla mnie porażka. Ostatnio zauważam, że popełniam głupie błędy nawigacyjne, no i tym razem tego typu problemy się pojawiły :( Dwa telefony do organizatora, nieznalezienie jednego punktu powinno zdecydować o dużo gorszym miejscu niż drugie...

Podsumowując tę relację: Nie jest ona atakiem na nikogo. Po prostu bądźmy wobec siebie krytyczni. Mi się alleycat nie podobał i tego nie ukrywam, nie wiem czy potrafiłbym zrobić lepszy, wyścig ale wydaje mi się, że mały nakładem sił można byłoby zorganizować coś dużo ciekawszego. Sam mam niewielkie doświadczenie w organizowaniu – raptem 2 alleycata, z których żaden nie obył się bez błędów.
Zauważymy poza tym ciekawą tendencję, na wyścig przyjechali tylko najbardziej zawzięci uczestnicy. Nowych twarzy mamy jak na lekarstwo, widać nie pociąga ich coś takiego jak Alleypiast. Zastanówmy się dlaczego, czy aby przyczyną tego nie jest to, że alleycaty się starzeją i brak nam świeżych i atrakcyjnych pomysłów na ich formułę?

czwartek, 11 września 2008

Przed wyjazdem

Tygodniowy urlop powoduje duże zamieszanie w moim życiu. Nie mam za dużo czasu na to na co chciałbym mieć czas. Po powrocie, czyli 20 września ponadrabiam zaległości. Chodzi głównie o opis mojej sobotniej wyprawy, która stanie się zarazem nową Wyprawą WaypointGame. Wycieczka przebiegała trasą: Pruszków - Błonie - Kaski - Szymanów - Guzów - Miedniewice - Żyrardów - Pruszków. Trasa bardzo ciekawa i pełna niespodzianek dla osób mniej znających te tereny.
Jako namiastkę polecam zapoznanie się z dosyć ciekawie napisanym artykułem Spacer po Żyrardowie.

Na razie...

wtorek, 9 września 2008

Wyburzenie komina cegielni w Natolinie!


Przed chwilą dowiedziałem się o bardzo przykrym fakcie. Tak jak w tytule posta: wyburzono komin cegielni w Natolinie, która jeszcze kilka miesięcy temu była waypointem (#281 Cegielnia).
Całość odbyła się na dodatek w piknikowej atmosferze! Nie byłem podczas tej "uroczystości" obecny, ale "Otwarcie nowej strefy przemysłowej", bo tak właśnie nazywała się ta impreza rodzi u mnie bardzo mieszane uczucia.
Wszystko wydarzyło się 6 września o godzinie 19.00. Akompaniował podstarzały zespół GolecUOrkiestra. Czyżby poprzez tego typu "dekorację" w postaci zawalającego się komina Golce chcą odzyskać dawnych fanów? Już widzę oczami wyobraźni, komin runął, a z głośników rozbrzmiewa: "Tu na razie jest ściernisko, ale będzie... ". No właśnie co będzie? Nie jestem przeciwnikiem przemysłu, bardzo dobrze, że tego typu inicjatywy się rozwijają, ale czy chcemy aby na tym miejscu stały tylko blaszane hale? Cegielnia w Natolinie, była położona w "uroczym" (nie boję się użyć tego słowa) miejscu. Obok znajdował się staw. Poza tym sam budynek sprawiał wrażenie zabytkowego, a górujący nad nim komin dodawał majestatyczności całej okolicy. A teraz...
Kolejny piękny rejon Mazowsza zostanie przeksztocony w blaszaną dżunglę.
Jeszcze raz powtórzę, bo pewnie moje słowa budzą kontrowersje - nie jestem przeciwnikiem tego typu inwestycji, ale zachowajmy takie i podobne obiekty dla potomnych. Można byłoby ulokować w cegielni, pod kominem, biura oraz główny punkt parku przemysłowego, który by zaświadczał o bogatej tradycji przemysłowej tej okolicy...

Polecam kilka zdjęć mojego autorstwa z natolińskiej cegielni, znajdziecie je w galerii wyprawy okołogrodziskiej: GALERIA

niedziela, 7 września 2008

Po Mistrzostwach Europy...


Zakończyły się Mistrzostwa Europy na pruszkowskim welodromie. Skoro tak na nie zapraszałem wypadałoby napisać jakieś podsumowanie. Nie będę się rozpisywałem, ale chciałbym opisać swoje spostrzeżenia.

Tor robi wrażenie, ale niestety nie jest jeszcze ukończony, stan wielu pomieszczeń jest jeszcze surowy, a co najbardziej razi to... brak stojaków na rowery. Komicznie wyglądały obwieszone latarnie i płoty rowerami widzów. Ja też się zaliczałem do kibiców urowerowionionych i to po prostu wkurzało. Mam nadzieję, że zostanie ten problem rozwiązany.
Druga sprawa to klimatyzacja, a właściwie nawiewy. Nie wiem, czy pracowało to na 100%, ale było po prostu duszno i gorącą, co przy niewielkiej ilości osób jest dosyć dziwne, jeśli się przyjmie, że planowane do rozgrywania są tam koncerty na tysiące osób. P
Przechodzę do wspomnianej wyżej sprawy - ilości widzów. Wiadomo, że na to organizator nie ma specjalnego wpływu po tym jeśli już ogłosi, że wstęp jest darmowy, a godziny rozgrywania najbardziej emocjonujących wyścigów są sensowne, ale jednak:
Polacy, jak już udowodniliśmy potrafią zorganizować wspaniałe widowiska, czego najlepszym przykładem są skoki narciarskie. Na tak nudny sport potrafią na zawody w Zakopanem przyjeżdżać tysiące osób. Co o tym przesądza? Duże uświadomienie Polaków jeśli chodzi o zasady i wspaniała atmosfera (nigdy nie byłem, więc właściwie moja wypowiedź opiera się na tym co widziałem w telewizji). Podobnie sprawa się przedstawia z zawodami siatkarskimi.
A co mieliśmy w Pruszkowie. Wydaje mi się, że sami komentarzy, chyba nie do końca czuli ideę rozgrywek. Czego mi brakowało:
- Umiejętnego i zwięzłego wprowadzenia widza w zasady przed każdym nowym wyścigiem. Może nawet teksty w stylu: "najtrudniejsze jest..." itp
- Muzyka. Niby się pojawiała, ale bardzo rzadko. Przerwy pomiędzy wyścigami powinny byc urozmaicone muzyką z głośników. Inaczej wszystko się staje monotonne i nudne.
- Poszedł bym nawet dalej: przygaszenie świateł przed finałami i wymienianie zawodników przy wjeździe na tor. Rodzi to atmosferę na prawdę ważnych zawodów.
- Nie wspomnę już o prowadzeniu w miarę możliwości bezbłędnego anonsowania zawodników, samych wyścigów czy nawet dekoracji. Dla mnie błędów było za dużo. No i pan który zapowiadał po angielsku, on chyba mówił wtedy kiedy mu się chciało. Albo zapowiada podczas każdego wyścigu, albo w ogóle...

Żeby nie było, że tylko krytykuję, to muszę przyznać, że ścigania było pod dostatkiem, Polacy nawet nie zaprezentowali się, tak źle jak się spodziewałem :)

W sumie, można powiedzieć: "krytykujesz. to może sam spróbujesz zorganizować". Racja, sam bym się nie podjął, ale tylko konstruktywna krytyka prowadzi do lepszych osiągnięć na przyszłość.

wtorek, 2 września 2008

Weekendowa rozrywka

Jak to zazwyczaj bywa na początku wrześnie mnóstwo się dzieje jeśli chodzi o kulturalne imprezy w naszej okolicy. Postanowiłem trochę wcześniej zebrać najbliższe nam wydarzenia na najbliższy (6-7.09) weekend. Są one różnego typu i każdy znajdzie coś dla siebie, począwszy od dożynek, poprzez festyny typu pożegnanie lata a kończąc na konferencjach :) Warto nie zapominać o trwających przez weekend finałach ME na pruszkowskim welodromie.

Oto lista:
sobota (6.09.2008)
  • Festiwal Otwarte Ogrody we Włochach (nie wiedziałem, że stare Włochy miały tytuł miasta-ogrodu). Wśród wielu punktów jest też zwiedzanie Starych Włoch z przewodnikiem o 12.30. SZCZEGÓŁY
  • od 14.00 w parku w Michałowicach odbędą się "Dni Michałowic i Opaczy", główną atrakcją ma być zespół VOX. SZCZEGÓŁY
  • od 15.00 na ulicy Marii Dąbrowskiej w Komorowie Święto Mieszkańców. Może być ciekawie, ale może być też nudno. SZCZEGÓŁY
  • Żegnaj lato za rok, czyli komercja w Pruszkowie, główna gwiazda - zespół Feel. SZCZEGÓŁY
niedziela (7.09.2008)
  • Zaczynamy znowu od otwartych ogrodów we Włochach, tym razem będziemy mieli zwiedzanie Nowych Włoch. SZCZEGÓŁY
  • W Błoniu będziemy mieli pożegnanie lata z na pewno niezapomnianą potańcówką na dechach. SZCZEGÓŁY
  • Na stadionie FC Płochocin natomiast od 15.00 odbędą się dożynki. Z gwiazd zapowiedział się Kabaret Moralnego Niepokoju. SZCZEGÓŁY
  • Miły akcent na niedzielę to obchody 100-lecia Milanowskiego Towarzystwa Letniczego, będziemy mogli sobie obejrzeć grę pokażą Marty Domachowskiej. SZCZEGÓŁY
  • Nadarzyn natomiast będzie świętował gminne dożynki. W programie m.in. grochówka i Perfect. SZCZEGÓŁY

To tyle. Myślę, że jest w czym wybierać :)

niedziela, 31 sierpnia 2008

Oficjalna strona Wypraw WPG działa!

Już jakiś czas temu zacząłem tworzyć stronę prezentującą wszystkie do tej pory opublikowane Wyprawy WaypointGame. Celem była prezentacja naszego dzieła w łatwej i intuicyjnej formie z możliwością podglądu trasy na mapce, a właściwie ta mapka miała być głównym celem.

Efekt osiągnąłem po wiele trudach.
Co jest i jak działa:
- Możliwość podglądu wszystkich tras na mapie. Trasy w różnym kolorze dla łatwiejszego zobrazowania
- Treść wypraw wraz ze zdjęciami wyświetla się pod mapką.
- zZ takich rzeczy nie widocznych dla użytkownika to wrzucanie nowej wyprawy starłem się możliwie uprościć i wydaje mi się, że swój cel osiągnąłem. Chociaż można w tym względzie wiele jeszcze zrobić.

Niestety nadal są problemy spowodowane niezgodnością niektórych przeglądarek ze standardami. Poniżej lista przeglądarek na których został wykonany test i jego efekt:
- Firefox 3 - bez problemu
- Safari 3.1 - bez problemu
Te dwie powyższe przeglądarki są rekomendowane dla stronki wypraw.
- Opera 9.52 - brak zróżnicowania kolorów tras na mapie.
- Konqueror 3.5.10 - j.w.
- Internet Explorer 7 - nie wyświetla się treść wyprawy.

Priorytetem jest zmuszenie prawidłowego działania stronki pod IE.

Na razie nie planuję prac nad nową funkcjonalnością, ale w dalszych planach jest:
- przycisk "Drukuj" ze sformatowaną stroną do wydruku z opcjami wydruku ze zdjęciami lub bez i z mapą lub bez,
- możliwość dodania trasy z kilometrażem i zaznaczonymi ciekawymi miejscami na mapie,
- interfejs dla autorów wypraw do łatwego wprowadzania wszystkich potrzebnych danych.

Oficjalna strona znajduje się TUTAJ.

Co to jest waypoint, czyli moje spojrzenie na WPG

Waypoint to miejsce oznaczone przez vlepkę. Charakteryzuję się ono tajemniczością, jest mało znane, ale warte zobaczenia, nie rzadko działa na emocję odwiedzającego.

Powyżej krótka, trochę nieskładna moja definicja waypointa. Postanowiłem napisać o tym jak sam odbieram waypointy, ponieważ zauważam, że ostatnio ich poziom jakby się trochę obniżył. Zdarzają się perełki, ale pojawiają się też i waypointy (nie będę tego ukrywał) niepotrzebne.

Oznaczając waypointa starałem się pokazać miejsce nieznane, aczkolwiek bliskie nam (niedotyczy to moich dalszych wyjazdów). Wydaje mi się, że z małymi wyjątkami to mi się udawało. W zeszłym sezonie trochę szalałem przy oznaczaniu. Były obiekty wzruszające: Trytew, wiatrak w Lininie, czy lodownia komorowska. Były obiekty kolejowe, od nieczynnych peronów zaczynając kończąc na Tx-1123 i SD-80. Był też cykl tematyczno-edukacyjno o pobliskich rzeczkach. Dzisiaj trochę żałuję tej masy, uważam, że kilka waypointów nie zasługiwało na miano ovlepkowania. Ale te wszystkie miejsca miały coś co mnie "ruszało" lub były to miejsca z ciekawą historią.
W WPG2 staram się iść na jakość. Patrząc dzisiaj na moje 22 waypointy stwierdzam, że trzymają one raczej poziom, są gorsze i lepsze, ale każdy z nich bym z chęcią dzisiaj odwiedził i polecił innym do odwiedzenia.

To tyle o mnie. Przeglądając bogatą listę ostatnio opublikowanych waypointów zauważam, tendencję do oznaczania tylko po to aby oznaczyć, tylko dlatego, że to dostarcza punktów. Te gorzkie słowa krytyki tyczą się naprawdę tylko garstki waypointów i niegeneralizuję. Może to wynika z faktu trochę innego zachowania zawodników. Kiedyś było tak, że najpierw się sporo jeździło, zdobywało waypointy, później natomiast stopniowo zaczynało się coś oznaczać. Teraz natomiast zauważam tendencję do zgłaszania dużej ilości waypointów po zdobyciu zaledwie kilku sztuk.

Jeszcze dwie sprawy, które mi leżą na sercu.
Uważam, że kodowanie waypointa bezvlepkowo, czyli "podaj jakieś słowo" itd powinno być stosowane tylko w ostateczności. Na przykład gdy nie mamy przy sobie kodu, a miejsce jest obowiązkowe do oznaczenia, lub gdy powaga miejsca nie pozwala na naklejenie kodu (ale na to też są sposoby - można nakleić trochę dalej). Dojechanie na miejsce i znalezienie vlepki jest bardzo przyjemne dla zdobywcy, daje mu świadomość, że uczestniczy w czymś elitarnym, potwierdza fakt przybycia na właściwe miejsce ponadto sama vlepka promuję gre wśród osób niezaangażowanych. Przy niewątpliwych zaletach nienaklejania vlepek jakimi jest m.in. ich dłuższa żywotność jestem temu przeciwny.
Druga sprawa, która ostatnio wyniknęła. Uważam, że waypointy nie powinny się pojawiać w miejscach do których wstęp jest płatny np. muzea. Ogranicza to dostęp do gry dla osób, które dysponują gotowką. Jeśli uważamy, że miejsce jest warte odwiedzenia i zapłacenia za bilet to piszemy o tym w komentarzu, a kod naklejamy gdzieś na zewnątrz.

To tyle. No i nadmienię, że powyższe opinie są wyłącznie moje, ale chętnie o tym podyskutuję :)

174 kilometry po waypointach

Chociaż bicie rekordów nigdy nie było głównym celem moich wycieczek to cieszy mnie fakt przesuwania granic własnych możliwości. Wczoraj (30.08.2008) przejechałem 174 km bijąc poprzedni rekord o 9 km. Właściwie nie ma się czym chwalić, do 200 km jeszcze trochę brakuje, ale:
  • cały dystans pokonałem sam
  • właściwie połowa trasy była pod wiatr i to dosyć silny (ok. 20-25 km/h), a jak zacząłem wracać to wiatr ustał
  • 20-30 km pokonałem w trudnym terenie Puszczy Kampinowskiej, gdzie piachy nie są czymś wyjątkowym
  • od ok. 90 km zacząłem się zmagać z silnym bólem wewnętrznej części kolana (na ból jestem jakoś odporny, ale sam fakt, że coś takiego się pojawiło tylko stawia mój wynik w lepszym świetle :) )
Jednak nie jestem do końca zadowolony, bo:
  • zaspałem. Wyruszyłem dopiero o 10.15, co spowodowało, że w domu byłem o 21.00
  • przez powyższe musiałem redukować mój pierwotny plan wyprawy, powoli rezygnując z ciekawszych rzeczy
  • Właściwie zabrakło czasu na zwiedzanie, wszędzie cechował mnie pośpiech. Na obejrzenie każdego waypointa przypadało tylko ok. 10-20 min. Dodatkowo na najciekawszy dla mnie Chodaków poświeciłem ledwie 40 min.
  • Człowiek zdaje sobie sprawę, że musi jeść i pić, ale w trasie się o tym jakoś zapomina. Do Sochaczewa wypiłem ledwie dwa łyki wody, a pierwsze posiłek zjadłem dopiero w tym mieście. Najgorsza jednak była końcówka, mimo, że czułem się dobrze to jednak nie mogłem znaleźć komina cegielni :) oraz źle wskazałem drogę. Zdecydowałem wtedy na spożycie dawki cukru w postaci 0,5 l coli.
Do rzeczy:

Isdebno ze swoim kościołem to pierwszy punkt na mojej trasie. Miejsce mijałem kilkakrotnie, sam kościół obfotografowywałem wiele razy, ale cmentarz przykościelny pozostawał poza kręgiem moich zainteresowań. Zaniedbane, ale przez to bardzo klimatyczne miejsce pochówku właścicieli pobliskich dóbr warte jest spędzenia na nim tych kilku minut.

Isdebno Kościelne - cmentarz

Było już późno (jakoś przed 12). Powoli dochodziłem do decyzji, że jednak skansen w Granicy i Żelazowa Wola to nie są pozycje na dzisiaj. W Kaskach byłem tego już pewien, chwilę później zdecydowałem się odpuścić wypad do Szymanowa i obrać drogę od razu do Sochaczewa. Właśnie jakoś przed Teresinem zobaczyłem sklep z artykułami przemysłowymi, jako że nie miałem kleju do vlepek, postanowiłem zapytać się o Ośmiorniczkę. Początkowo pani powiedziała, że nie ma, ale gdy wyjęła pudełko z klejami znalazłem tubkę. Okazało się też, że jestem pierwszym klientem który to kupuje oraz że to egzemplarz jeszcze z jakiejś zeszłorocznej dostawy. Miło podziękowałem tym bardziej, że cena była bardzo atrakcyjna.
Sochaczew przywitał mnie deszczem, więc szybko udałem się do Muzeum Kolei Wąskotorowej. Byłem tam kilka lat temu, kupiłem bilet, który nota bene nie zmienił się od tylu lat i udałem się do sali wystawowej w celu zlokalizowania nazwiska autora makiety. Właściwie nie robiłem obchodu po samym skansenie - nie było na to czasu.

Kolejka złapana na trasie

Wreszcie przyszedł czas na główny punkt programu. Chodaków. Jest to obecnie dzielnica Sochaczewa. Na jej terenie znajdują się tereny po Chodakowskich Zakładach Włókien Chemicznych Chemitex. Na początku napiszę skąd znam to miejsce po to dosyć ciekawe. W zeszłym roku zorganizowałem wyprawę naukową mającą na celu zapoznanie się z ciepłownią geotermalną w Mszczonowie i ciepłownią na biomasę w Chodakowie. Okazało się, że biomasę palę na terenie wspomnianej fabryki. Tereny wokół były dla nas dużym zaskoczeniem. Udało nam się dostać do starej ciepłowni, zresztą więcej na ten temat i galerii w starym poście. Wczoraj czas mnie gonił i zabrakło czasu czasu na intensywną eksplorację, więcej o samym miejscu opiszę w waypoincie.

Chodaków - więcej ciekawych zdjęć w galerii

Po Chodakowie przyszedł czas na Brochów. Warto tutaj napisać kilka słów o miejscowym kościele. 900-letni obiekt został przebudowany w XV wieku nadając mu bardziej renesansowy charakter. Nigdzie indziej w Europie nie spotkamy podobnej budowli sakralnej, a to za sprawą jego obronnego charakteru. 3 wieże, mur i fosa sprawiają raczej wrażenie, że mamy do czynienia z zamkiem niż kościołem. Dobrze wiedzieć również o dwóch faktach związanych ze świątynią, po pierwsze został do ochrzczony Fryderyk Chopin, a po drogie obronna konstrukcja kościoła nigdy się nie przydała, a podczas dwóch wojen światowych łatwo ulegała zniszczeniom.

Kościół w Brochowie od strony Bzury

W mojej wyprawie nastał czas na rajd po waypointach, nie było już czasu na zbytnie zwiedzanie. Na pierwszy ogień przyszła "Fontanna w lesie". Jest to ciekawy obiekt powstały poprzez uszkodzenie zaworu przy odwiercie wód głębinowych. Wygląda bardzo efektownie zwłaszcza przy mocnym słońcu sprawiającym, że w tle widoczna jest malutka tęcza. Nie zabawiłem długo w tym zabagnionym miejscu.
Dąb Kobenzy musiałem oglądać możliwie szybko, aby ostatnich waypointów niezdobywać po zmroku. Drzewo robi wrażenie, jest ogromne i rozłożyste, podobno najstarsze w puszczy, ale chyba ktoś zapomniał o słynnych dębach jagielońskich (niestety trasa mojej wyprawy nie przewidywała ich odwiedzenia).

Obok dębu profesora Kobenzy.

Od tego momentu zaczęły się piachy, czyli to co powoduje, że rzadko zaglądam do Puszczy Kampinowskiej. Po męczarniach dotarłem do Secymina. Krótki rzut oka na zbór z 1926 roku. Następnie na dawną przystań promową. Przy drodze do wału rosną pyszne jabłka :) Zanim ruszyłem do Leoncina, próbowałem znaleźć cmentarz olenderski - bez skutku, ale się nie poddam i kiedyś zrobię wyprawę śladami Olendrów.
Kościół w Leoncinie był mi wcześniej znany. Załatwiłem sprawy dosyć szybko, zrobiłem sobie przerwę na ostatni posiłek na trasie i ruszyłem wśród piachów do Sosny Powstańców 1863 r. Drzewo jest martwe dokładnie od tylu lat od ilu ja jestem na świecie, ale nadal robi przejmujące wrażenie. Legenda o powyginanych konarach od ciał wieszanych powstańców po obejrzeniu drzewa staje się jeszcze bardziej prawdziwa.

Sosna Powstańców 1863 r.

Rozpoczął się zachód słońca, ruszyłem więc do Julinka. Zaryzykowałem uderzenie do strony szosy Leszno-Kazuń. Udało się, chociaż miejscowy dozorca był mocno zdenerwowany, nie tylko faktem, że ktoś mu tutaj jeździ, ale też tym, że przez nadużycie pewnych wysokoprocentowych trunków zapomniał zamknąć bramy wjazdowej. Waypoint był już niestety nieczytelny. Okrągły budynek cyrkowy przypomniał mi czasy podstawówki, gdy odwiedziłęm Julinek w 2 bądź 3 klasie.
Do wypełnienia planu zostały mi jeszcze dwa waypointy, w Zaborówku i Mariewie. Znalezienie cegielni w Zaborówku okazało się przy moim stanie niemożliwe. Pomimo przejżdżania 4 razy obok domniemanego miejsca, nic oprócz drzew nie widziałem. Po powrocie na szosę, źle udzieliłem informacji o położeniu dworku w Zaborówku. W tym momencie zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: brakuje mi cukru, w takim stanie nie znajdę waypointa na strzelnicy. Kupiłem więc colę i popędziłem do domu, prędkość w garnicach 30 km/h nie była problemem co tylko potwierdzało fakt że byłem dobrze przygotowany fizycznie. W domu byłem o 21.00, 3 godziny po zapowiedzianym czasie powrotu :)