poniedziałek, 25 lipca 2011

Wariant Dwóch Ósemek

Na starcie (zdjęcie organizatorów pobrane z serwisu Facebook)
Pisałem już, że nie lubię mokrych zawodów. Wydawało mi się, że nie lubię też nocnych, ale to chyba wynika z faktu, że właściwie startowałem w takich imprezach tylko kilka razy.

16 lipca 2011 roku w Pobiedziskach o godzinie 00:00 wystartowała 150-kilometrowa trasa rowerowa Wielkopolskiej Szybkiej Setki. Było sucho, było w ciemno i dla mnie były to najlepsze zawody w tym roku pod względem trasy.

Mam małe doświadczenie w nocnych jazdach przez to staram się wymyślać jakieś specjalne warianty dostosowane do tych specyficznych warunków. Na dodatek nie lubię bezpośrednio walczyć na trasie, dlatego najlepiej mi się jeździ jak nie widzę konkurencji. Teraz już wiem, że nie ma sensu budować jakiś skomplikowanych wariantów przejazdu, które  w moim wypadku polegały na wybieraniu pozornie łatwiejszych punktów na początku. Łatwiejsze to dla mnie te, które znajdują się blisko dróg asfaltowych lub na otwartej przestrzeni. Na WSS wyszedł mi wariant, który dumnie mogę nazwać wariantem „ósemki”, a na trasie przekształcił się w podwójną „ósemkę”. Kilometraż też zacny, bo zamiast 150 kilometrów przejechałem zgoła 173…

Zaczęło się ostro. Nietypowo pierwszy punkt kontrolny został narzucony, a start odbywał się za „pilotem”, którego rolę pełnił samochód organizatorów.  Tempo pilota zwiększało się stopniowo, na końcu asfaltu prędkość czołówki wynosiła już ponad 35 km/h. Samochód zjechał i jedziemy przy kurzu wpadającym w zęby na pierwszy punkt. Noc i duża prędkość spowodowały, że praktycznie wszyscy przestrzeli zjazd, a ja chyba najbardziej. Kiedy się zorientowałem, że zostałem sam, a kompas wskazuje inny od zamierzonego kierunek zawróciłem  widząc wciąż zbliżających się szutrową drogą kolejnych świecących rowerzystów. Błądzenia dużego nie było, ale strata po pierwszym punkcie do liderów oscylowała wokół 5 minut. Dalej zaczęła się już samotna jazda.
Wszystkie drogi szutrowe były suche, równe i bardzo szybkie. Na dodatek akurat była pełnia księżyca, więc z prędkością nie musiałem się ograniczać. Tutaj umieszczę dygresję na temat mapy zawodów. Była bardzo dobra. Skala 1:50000, oznaczone nawet klasy dróg szutrowych. Mały niesmak pozostał tylko przy jednym punkcie, który były lekko przesunięty i spowodował niemałą konsternację wśród zawodników również u mnie. Przyczepiłbym się też do ograniczenie w przekraczaniu drogi krajowej nr 5. O dziwo nie było to dozwolone w samych Pobiedziskach, przez co mój wariant przejazdu zyskał na długości i idiotyczności ;) Na mecie dowiedziałem się, że to był podobno błąd na mapie…

Jadę tak sobie tym swoim wariantem, na początku jeszcze mijam osoby wybierające inny, ale i tak lepszy od mojego kierunek i kolejność zdobywania punktów.  Ale po przekroczeniu krajowej „piątki” i wjechaniu w las jestem sam. To się nie zmienia przez kilka godzin. Punkty zgarniam bez problemów, nie może być inaczej przy tak dobrej mapie.  Niestety po przekroczeniu 40 kilometra odzywa się doskwierające mi ostatnio prawe kolano. Ból jest coraz silniejszy, w mojej jeździe objawia się to brakiem przyspieszenie i wolniejszym pokonywaniem wzniesień oraz piachów. Wszędzie tam gdzie obciążenie było wyższe musiałem odpuścić, ale przy dłuższych prostych odcinkach prędkość była naturalna.

W okolicach 2/3 trasy kiedy było już jasno ogarnia mnie zmęczenie i zaczynam kombinować z dojazdami na punkty. Normalnie bym tego nie zauważył, gdyby nie zawodnik, który przez kilka punktów towarzyszył. Ja pierwszy odjeżdżałem z punktu, ale dojeżdżałem drugi. Przekraczam znowu szosę nr 5 i znów jestem sam. Punkty w południowo-wschodnim rogu mapy wydaje się trudniejsze. Faktycznie już pierwszy z nich sprawie mi sporo problemów. Na szczęście tylko ten był tak skomplikowany. Na wyjeździe z punktu jadąc wąską ścieżką mam dosyć niebezpieczną sytuację. Przede mną idzie locha z mały dzikami. Ścieżka jest wąska, z lewej strony znajduje się młodnik ogrodzony siatką, z prawej miałem las. Locha umyka na prawo, a małe biegną przede mną i skracają w lewo. Odbijają się od siatki i znowu do przodu. Nie wiedziałem co zrobić, zatrzymanie się mogłoby spowodować atak samicy, która była już za mną. W momencie jak małe znowu skręciły w siatkę, nacisnąłem mocniej na pedały i wyprzedziłem je.

Po wyjeździe na asfalt znowu analizuję mapę, wychodzi mi, że jeden punkt łatwiej będzie zaatakować od innej strony i mój wariant nabiera ostatecznego kształtu podwójnej ósemki. Zdawałem sobie już sprawę, że czas mam kiepski, jak kiepski okazało się po chwili kiedy na punkcie nr 1 mijam Marcina Nalazka z Łukaszem Drażanem kompletujących swój ostatni punkt, w momencie kiedy mi zostało ich jeszcze cztery. Dalsza jazda była już bez historii. Melduję się na mecie z czasem 9h 40 min., ponad półtorej godziny po zwycięzcy.

Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że już nie będę kombinował z wariantami na wieczornych zawodach. Miałem też za małe zaufanie do mapy. Organizatorzy przygotowali doskonały podkład i praktycznie każda zaznaczona droga nie tylko w rzeczywistości istniała, ale była przejezdna. Niestety moje kombinowanie to był efekt kilku poprzednich imprez na których srogo się na mapach zawiodłem.

Pod względem organizacyjnym Wielkopolska Szybka Setka nie mają się czego wstydzić. Wisienką na torcie był słynny już kotlet schabowy z ziemniakami jako posiłek regeneracyjny (ciekawe, czy to już tradycja, bo 2 lata temu też był). Żałuję tylko, że zarzucono pomysł wręczania map podczas rejestracji (tak było również 2 lata temu). Ten ewenement nadawał rywalizacji ciekawego kształtu i czegoś czego nigdzie indziej nie ma dokładna analizy mapy przez kilka godzin przed startem. Chociaż mogę sobie wyobrazić, że dla oznaczałoby to jeszcze bardziej zagmatwany wariant.

Oto ten sławetny wariant:
Duża, niepełna ósemka, mała ósemka. Jakby się przyjrzeć to można znaleźć jeszcze ze dwie inne ósemki. Może zgłosić ten rysunek do tych teleturniejów telewizyjnych gdzie trzeba zadzwonić i odpowiedzieć na podchwytliwe. Pytanie: "Policz ósemki"

Strona imprezy i Profil na FB
Statystyki z GPSa

poniedziałek, 11 lipca 2011

Co mają wspólnego ze sobą: kwas mrówkowy, szary papier i mokradła?

Właściwy powrót bloga rozpocznie się od posta z relacją z najświeższej imprezy. Forma pisarska daleka od szczytowej, ale może się poprawi...

    Nie ma to jak Alleypiast. Wystartować i po spokojnej jeździe wygrać. Ostatnio zmagania sportowe w moim wykonaniu wyglądają zupełnie na odwrót.
    Nazwa “Alleypiast Niegościnnych Moczarów” nie wzbudziła we mnie podejrzeń, na start wziąłem między innymi dobre i niezniszczone buty, krótkie spodnie i stary rower. Tylko ten ostatni wybór był słuszny. Start teoretycznie o 20.30, spóźniam się dla zasady 10 minut. Właściwy start i tak miał miejsce godzinę później. Trasa opisana w manifeście nadal nie budziła niepokoju, ale Grzesiek rozwiał wątpliwości - po ostatnich deszczach jest mokro i nie wszędzie da się dojechać.
Punktów do zdobycia jest 10 oraz kilka bonusów o których mamy się dowiedzieć już na trasie. Kolejność zdobywania nasuwa mi się od razu, tym bardziej, że raczej będzie to jazda na pamięć. Większość miejsc znam, albo wydaje mi się, że wiem gdzie to jest.
Postanawiam jechać spokojnym tempem i nie przekraczać prędkości rekreacyjnej, co w moim przypadku oznacza 25 km/h. Pierwszy strzał to UL w okolicach ulicy Granicznej między Regułami a Malichami. Co prawda nigdy tam pasieki nie widziałem, ale dojazd na miejsce jest opisany dosyć dokładnie. Po chwili stoję obok trzech uli. Minutę później jestem już ponownie na ulicy Granicznej zmierzając do WSKAZÓWKI.
Stojąc na zakręcie drogi mam wypatrywać czerwonego światła. Najpierw spodziewałem się, że będzie to gdzieś blisko, potem zauważam Radiostację w Mrokowie na której tle mruga coś na czerwono. To musi być to, problemem jest fakt, że od lampki oddziela mnie pole pszenicy oraz to, że w panującym półmroku trudno mi ocenić rzeczywistą odległość. W rezultacie okazuje się, że źródło czerwonego światła jest bliżej niż myślałem, ale i tak było to całe 400 metrów. Na miejscu znajduje się ruina, gdzie po zmierzeniu się z pokrzywami znajduję informację, ze punkt jest w południowym krańcu największej kępy drzew w pobliżu. Jest to kolejne 400 metrów na południe, brak drogi, nie ma już pola pszenicy, ale jest łąka. Szybko okazało się, że łąka jest zalana, ale da radę iść, w najgorszym przypadku miałem wodę po kostki. Po 200 metrach decyduję się zostawić rower. Raz w tym roku już na zawodach zgubiłem rower w ten sposób, tym razem biorę GPS i oznaczam miejsce desantu. Kępa drzew okazała się dosyć “szeroka” i wpierw atakuję ją od złej strony obierając sobie drogę przez szuwary wyższe ode mnie o pół metra. Kiedy docieram do drzew i nie widzę nadal nic poza trzciną postanawiam wrócić i szukać innego podejścia. Właściwe miejsce ataku było 30 metrów dalej. Po pokonaniu wody po kolana znajduję znicz i punkt. Wracając do roweru, rozważam jak źle zrobiłem biorąc nowe buty, jak zbrzydły mi już mokre zawody i jak to organizatorzy imprez na orientację lubią umieszczać punkty w podmokłych terenach. Zastępczy GPS w Nokii nie jest zbyt dokładny skutkiem czego roweru szukałem dobre 5 minut. Wracam jak najszybciej do asfaltu licząc na to, że najgorszy punkt mam już za sobą.
Następna lokalizacja w to CZTERY LAMPIONY w Michałowicach (których naprawdę miało być trzy o czym nie wszyscy usłyszeli na starcie). Punktami były znicze poukrywane w zarośniętym lasku, wskazówki stanowiły fragmenty szarego papieru, który miał kierować do celów. Okazuje się, że na miejscu jest już grupa pod przewodnictwem Zajączka. Panujący już mrok trochę skomplikował poszukiwania, przez co pokonaliśmy dwukrotnie dłuższy dystans niż trzeba było, ale za to było w miarę sucho.
Do WILLI MOCZARA  na końcu Michałowic dojeżdżam na miejsce sprawnie. W opuszczonym domu szybko odnajduję karteczki na punkcie, jest też bonus czasowy za przywiezienie na metę pestki wiśniowej z przyogrodowego sadu. Ciekawe, że znalazłem tylko jedno drzewo wiśniowe z jednym owocem, bez skrupułów zjadam wiśnię, a pestkę chowam do kieszeni.
Kolejnym etap to długi przejazd na BAGNO do Suchego Lasu. Jak się można było spodziewać Suchy Las stał się dosyć mokry i pełen kałuż. W pewnym momencie drogę przebiega a potem biegnie przede mną wyrośnięty borsuk. Według Wikipedii: “[Borsuk] uwielbia przebywać w pobliżu terenów podmokłych i wody”, czyli byłem już blisko. Faktycznie, po odliczeniu manifestowych 120 metrów od skrzyżowania doliczam jeszcze kolejne 30 i wchodzę w las. Po chwili w tle widać czerwoną lampkę i punkt na “wyspie” otoczonej bagiennym szlamem. Na wyspę da się wskoczyć, zdobywam punkt poprzez umoczenie palca w atramencie, wyjmuję aparat fotograficzny, ale w tym samym momencie wyczuwają mnie komary. Robiąc naraz zdjęcie i wyskakując z “wyspy”, czym prędzej wracam do roweru zauważając po drodze przez przypadek koszulkę z karteczkami potwierdzającymi punkt (później się okazało, że wyspa była bonusem).
Do pobliskiej LEŚNEJ REZYDENCJI docieram bez problemów. Punkt zlokalizowany był w pokoju obok łóżka drewnianego domu. Zostały mi już tylko punkty pęcickiego. Po niezbyt przyjemnych doświadczeniach z kałużami w Suchym Lesie postanawiam nadłożyć kilometrów i jechać przez Wolicę.
Za cmentarzem w Pęcicach zostawiam rower i zmierzam na PIEŃ. Po chwili widzę Roberta, który oczekuje na towarzyszy zdobywających punkt. Pień ukryty jest pomiędzy sadzawkami i całą masą pokrzyw. Drogę wskazuje szary papier. Docieram do punktu bez większych przeszkód, gdzie spotykam Darka i Zajączka. Na miejscu ujawniona została lokalizacja punktu ROZLEWISKO - kilkadziesiąt metrów na południe od PNIA. Razem z Zajączkiem ruszamy poprzez pokrzywy, rozlewiska szuka już od kilku dobrych minut Krzysiek. Przedzieramy się przez pokrzywy o wysokości przynajmniej 1,5 metra, wychodzimy na łąkę. Ja zaczynam mieć wątpliwości co do kierunku południowego. Z racji braku, żadnego narzędzie nawigacyjnego, szybko lokalizuję Wielki Wóz, dalej Mały Wóz i Gwiazdę Polarną. Kierunek w którym podąrzaliśmy pierwotnie okazał się prawidłowy. Wkrótce wraca Krzysiek z informacją, że punktu nie ma. Podejmuję decyzję, że należy się zapuścić bardziej w pokrzywy i krzaki. O ile pomysł był dobry co do punktu to dobił on już zupełnie moje nogi cierpiące od pokrzyw. Po znalezieniu punktu jeszcze niemiły powrót przez zarośla do rowerów. Tutaj rozdzielam się po raz kolejny z ekipą z racji tego, że mój rower stoi trochę dalej.
KONCERY MOCZAROWSKIE - RUSAŁKA zlokalizowane były na tyłach pęcickich sadów. Dojeżdżam na miejsce gdzie spotykam Halinę, Lewana i Kaczora, reszta ekipy “w terenie”. Widzę w świetle czołówki, że droga prowadzi kolejny raz przez pokrzywy. Lewan na odchodne rzuca “wytężaj słuch” (hasło z manifestu). Po kilkudziesięciu metrach do moich uszu dobiegły regularne odgłosy ćwierkania za którymi postanowiłem podążyć. Po dłuższej chwili dotarłem do drzewa na którym siedziało stworzenie wydające dźwięki, zakładając, że Grzesiek jednak nie wytresował ptaka stwierdzam, że to fałszywy trop. Wracam na pierwotną ścieżkę i znajduję ponownie szary papier, mijam resztę ekipy, którzy to radzą nie wchodzić w zieloną kałużę. Idę dalej prosto, ścieżka jest dosyć wyraźna, ale w stwierdzam, że dawno nie było papierowych znaków. Postanawiam wrócić i faktycznie okazuje się, że przegapiłem odbicie w lasek. Tam już jest Robert, Darek i Krzysiek, którzy po zdobyciu punktu zastanawiają się nad zdobyciem bonusa za zieloną wodą. Bez wahania szukam kija i sprawdzam stabilność dna. Okazuje się przebieżne i po chwili docieramy do RUSAŁKI, której elektroniczne struny głosowe przestały wydawać dźwięki. Dowiadujemy się, że punkt OGNISKO został anulowany, co oznacza, że czas na metę.
Wspólnie docieramy pod tor kolarski, gdzie czeka na nas doskonale przygotowane ognisko.

Efekt: mocno zniszczone buty, podrapane i poparzone nogi (po 2 dniach nadal swędzą) no i pierwsze miejsce. Gratulacje dla Grześka - organizatora za trud i świetne pomysły.

Uzupełnienie:
  • Kwas mrówkowy (wg systematycznej nomenklatury IUPAC kwas metanowy), HCOOH [...] Kwas mrówkowy występuje m.in. we włoskach parzących pokrzyw oraz w jadzie mrówek, a jego wniknięcie do skóry wywołuje silny ból. Wydzielany jest także przez rosiczki w celu rozpuszczenia zdobyczy. [wikipedia]
  • Mokradła (teren podmokły, bagno, błoto, moczary, trzęsawisko, bajoro, grzęzawisko, topiel, topielisko) – tereny okresowo lub stale zabagnione, podtopione lub pokryte warstwą wody, siedlisko hydrogeniczne, obszar o płytkim poziomie wody gruntowej (powyżej 1 m), teren silnie uwilgotniony, zalany wodą lub okresowo zabagniony, o glebach mineralnych lub organicznych. [wikipedia]
  • szary papier - papier toaletowy
  • Alleypiast - Pod wspólną nazwą Alleypiast organizowane są alleycat'y w okolicach Piastowa i Pruszkowa. Wyścigi te mają charakterystyczny klimat, odbywają się zazwyczaj wieczorami. Ich specyfika wiąże się również z trasami, które nie zawsze nazwać można miejskimi.
Trasa

wtorek, 28 czerwca 2011

Powrót bloga

Prawie 400 dni od ostatniego posta. Wróciłem i zmieniłem nazwę bloga, ciekawe ile osób wie skąd się wzięła ;) Tematykę również zmieniam, zamiast opisywania różnych epizodów z mojego życia bardziej skupię się na imprezach sportowych, w których biorę udział.

Wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy ile ciekawych masowych imprez sportowych rozgrywa się co tydzień w Polsce. Czasem na prawdę ciężko się zdecydować. Tam gdzie się pojawiam zawsze przeżywam przygodę, są zwycięstwa i porażki, lepsze i gorsze momenty.

Ostatnio zauważyłem, że ciężko mi sobie przypomnieć niektóre wyprawy, starty i osiągnięcia z minionych miesięcy. Dlatego bloga piszę głównie dla siebie, trochę jako pamiętnik, trochę jako poradnik - nie ma to jak analiza startu z wytknięciem wszystkich dobrych i złych manewrów.

Postaram się uzupełnić w miarę możliwości relacje z odbytych startów, pewnie zacznę od najnowszych.

Swoją drogą, ciekawe jak ten Blogger się zmienił przez rok. Interesujące jest również to, że ciągle mój blog jest odwiedzany i czasem nawet komentowany.


PS: zmieniłem styl bloga, ale nie jest on docelowy :)