![]() |
Na starcie (zdjęcie organizatorów pobrane z serwisu Facebook) |
16 lipca 2011 roku w Pobiedziskach o godzinie 00:00 wystartowała 150-kilometrowa trasa rowerowa Wielkopolskiej Szybkiej Setki. Było sucho, było w ciemno i dla mnie były to najlepsze zawody w tym roku pod względem trasy.
Mam małe doświadczenie w nocnych jazdach przez to staram się wymyślać jakieś specjalne warianty dostosowane do tych specyficznych warunków. Na dodatek nie lubię bezpośrednio walczyć na trasie, dlatego najlepiej mi się jeździ jak nie widzę konkurencji. Teraz już wiem, że nie ma sensu budować jakiś skomplikowanych wariantów przejazdu, które w moim wypadku polegały na wybieraniu pozornie łatwiejszych punktów na początku. Łatwiejsze to dla mnie te, które znajdują się blisko dróg asfaltowych lub na otwartej przestrzeni. Na WSS wyszedł mi wariant, który dumnie mogę nazwać wariantem „ósemki”, a na trasie przekształcił się w podwójną „ósemkę”. Kilometraż też zacny, bo zamiast 150 kilometrów przejechałem zgoła 173…
Zaczęło się ostro. Nietypowo pierwszy punkt kontrolny został narzucony, a start odbywał się za „pilotem”, którego rolę pełnił samochód organizatorów. Tempo pilota zwiększało się stopniowo, na końcu asfaltu prędkość czołówki wynosiła już ponad 35 km/h. Samochód zjechał i jedziemy przy kurzu wpadającym w zęby na pierwszy punkt. Noc i duża prędkość spowodowały, że praktycznie wszyscy przestrzeli zjazd, a ja chyba najbardziej. Kiedy się zorientowałem, że zostałem sam, a kompas wskazuje inny od zamierzonego kierunek zawróciłem widząc wciąż zbliżających się szutrową drogą kolejnych świecących rowerzystów. Błądzenia dużego nie było, ale strata po pierwszym punkcie do liderów oscylowała wokół 5 minut. Dalej zaczęła się już samotna jazda.
Wszystkie drogi szutrowe były suche, równe i bardzo szybkie. Na dodatek akurat była pełnia księżyca, więc z prędkością nie musiałem się ograniczać. Tutaj umieszczę dygresję na temat mapy zawodów. Była bardzo dobra. Skala 1:50000, oznaczone nawet klasy dróg szutrowych. Mały niesmak pozostał tylko przy jednym punkcie, który były lekko przesunięty i spowodował niemałą konsternację wśród zawodników również u mnie. Przyczepiłbym się też do ograniczenie w przekraczaniu drogi krajowej nr 5. O dziwo nie było to dozwolone w samych Pobiedziskach, przez co mój wariant przejazdu zyskał na długości i idiotyczności ;) Na mecie dowiedziałem się, że to był podobno błąd na mapie…
Jadę tak sobie tym swoim wariantem, na początku jeszcze mijam osoby wybierające inny, ale i tak lepszy od mojego kierunek i kolejność zdobywania punktów. Ale po przekroczeniu krajowej „piątki” i wjechaniu w las jestem sam. To się nie zmienia przez kilka godzin. Punkty zgarniam bez problemów, nie może być inaczej przy tak dobrej mapie. Niestety po przekroczeniu 40 kilometra odzywa się doskwierające mi ostatnio prawe kolano. Ból jest coraz silniejszy, w mojej jeździe objawia się to brakiem przyspieszenie i wolniejszym pokonywaniem wzniesień oraz piachów. Wszędzie tam gdzie obciążenie było wyższe musiałem odpuścić, ale przy dłuższych prostych odcinkach prędkość była naturalna.
W okolicach 2/3 trasy kiedy było już jasno ogarnia mnie zmęczenie i zaczynam kombinować z dojazdami na punkty. Normalnie bym tego nie zauważył, gdyby nie zawodnik, który przez kilka punktów towarzyszył. Ja pierwszy odjeżdżałem z punktu, ale dojeżdżałem drugi. Przekraczam znowu szosę nr 5 i znów jestem sam. Punkty w południowo-wschodnim rogu mapy wydaje się trudniejsze. Faktycznie już pierwszy z nich sprawie mi sporo problemów. Na szczęście tylko ten był tak skomplikowany. Na wyjeździe z punktu jadąc wąską ścieżką mam dosyć niebezpieczną sytuację. Przede mną idzie locha z mały dzikami. Ścieżka jest wąska, z lewej strony znajduje się młodnik ogrodzony siatką, z prawej miałem las. Locha umyka na prawo, a małe biegną przede mną i skracają w lewo. Odbijają się od siatki i znowu do przodu. Nie wiedziałem co zrobić, zatrzymanie się mogłoby spowodować atak samicy, która była już za mną. W momencie jak małe znowu skręciły w siatkę, nacisnąłem mocniej na pedały i wyprzedziłem je.
Po wyjeździe na asfalt znowu analizuję mapę, wychodzi mi, że jeden punkt łatwiej będzie zaatakować od innej strony i mój wariant nabiera ostatecznego kształtu podwójnej ósemki. Zdawałem sobie już sprawę, że czas mam kiepski, jak kiepski okazało się po chwili kiedy na punkcie nr 1 mijam Marcina Nalazka z Łukaszem Drażanem kompletujących swój ostatni punkt, w momencie kiedy mi zostało ich jeszcze cztery. Dalsza jazda była już bez historii. Melduję się na mecie z czasem 9h 40 min., ponad półtorej godziny po zwycięzcy.
Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że już nie będę kombinował z wariantami na wieczornych zawodach. Miałem też za małe zaufanie do mapy. Organizatorzy przygotowali doskonały podkład i praktycznie każda zaznaczona droga nie tylko w rzeczywistości istniała, ale była przejezdna. Niestety moje kombinowanie to był efekt kilku poprzednich imprez na których srogo się na mapach zawiodłem.
Pod względem organizacyjnym Wielkopolska Szybka Setka nie mają się czego wstydzić. Wisienką na torcie był słynny już kotlet schabowy z ziemniakami jako posiłek regeneracyjny (ciekawe, czy to już tradycja, bo 2 lata temu też był). Żałuję tylko, że zarzucono pomysł wręczania map podczas rejestracji (tak było również 2 lata temu). Ten ewenement nadawał rywalizacji ciekawego kształtu i czegoś czego nigdzie indziej nie ma dokładna analizy mapy przez kilka godzin przed startem. Chociaż mogę sobie wyobrazić, że dla oznaczałoby to jeszcze bardziej zagmatwany wariant.
Oto ten sławetny wariant:
Strona imprezy i Profil na FB
Statystyki z GPSa