sobota, 1 września 2012

Bałtyk Bieszczady Tour SOLO w 43h 29min

W połowie sierpnia ktoś mnie zapytał z jakiego wyniku będę zadowolony na Bałtyk Bieszczady Tour. Odpowiedziałem, że każdy wynik w okolicach 50 godzin będę uważał za duży sukces. Późniejsze pytania o nastroje przed wyścigiem zbywałem: "boję się". Dzisiaj, kiedy jestem już "po" może to wydawać się dziwne, jednak faktycznie takie miałem odczucia i wynik jakie osiągnąłem jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem.
Odbiór pucharu. Autor: Marcin Nalazek

Bałtyk Bieszczady Tour to ultramaraton kolarski rozgrywany na dystansie 1008 km na trasie ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. Limit czasu określony jest na 72h. Zawody odbywają się przy nieograniczonym ruchu ulicznym, a na trasie rozstawionych jest 14 punktów kontrolnych. Rozgrywka toczy się w dwóch kategoriach: OPEN - dozwolone jest formowanie grup do 15 kolarzy oraz SOLO - cały wyścig musi być przejechany indywidualnie.
Decyzję o starcie podjąłem pod koniec czerwca po tym jak zdobyłem kwalifikację przejeżdżając 550 km w 24-godzinnym Śląskim Maratonie Rowerowym.
To tyle tytułem wstępu. Nie napiszę typowej relacji, a raczej swego rodzaju poradnik. Skupię się na pozornie nieznaczących szczegółach, które być może miały wpływ na przejechanie przeze mnie BBT.

Wybór kategorii
Właściwie od początku nie miałem wątpliwości jaką kategorię wybrać. Większość treningów przejeżdżam sam. W zawodach na orientację lubię jeździć indywidualnie i nie dostosowywać się do czyjegoś tempa. W peletonie miewam problemy z utrzymaniem ciągłego skupienia i uważania, aby nie najechać komuś na koło. Nie bez znaczenia jest też fakt, że przy hipotetycznym przejechaniu kategorii OPEN czułbym pewien niedosyt.

Treningi
Praktycznie nie prowadziłem specjalnego planu treningowego pod kątem startu w BBT. W pierwszej części sezonu nastawiałem się na orientację. Śląski Maraton Rowerowy zrobiłem niejako z marszu, w połowie lipca wziąłem udział w ostatnich zawodach na orientację i od tamtego czasu jeździłem tylko na szosie. W tygodniu co 2, 3 dni robiłem wieczorne treningi 40-60 km głównie interwały i jazda w II strefie tętna. Trzy tygodnie przed startem odbyłem weekendowy wyjazd pod Krakowa jako symulacja jazdy w nocy (piątek-sobota: 300km, sobota: 75 km, niedziela: 300km). Tydzień później zrobiłem intensywny trening na trasie 120 km celem utrzymania stałego mocnego tempa przez cały dystans. Ostatni weekend to towarzyskie dwa razy po 60 km. Po tym na rower już nie wsiadałem.
Uwzględniając wszystkie treningi, zawody i dojazdy na starcie BBT 2012 miałem przejechane w tym roku około 6500 km na rowerze.

Dieta
W ciągu ostatniego półtora miesiąca postanowiłem więcej jeść. Przytyłem specjalnie około 1,5 kg. Dwa, trzy tygodnie przed nie szczędziłem tłustych potraw. Ta swoista dieta to wyłącznie mój wymysł, nie znalazłem jej w żadnej publikacji. Pomyślałem, że w ten sposób organizm będzie miał co spalać ma długich przelotach pomiędzy punktami. Dodatkowo od wiosny stosuję suplementację Artresanem Active, którą zwiększyłem do 4 tabletek dziennie na miesiąc przed zawodami.

Przygotowania techniczne
Tydzień przed startem nabyłem lemondkę Tranz-X JD TB01. Co było trochę późno, ponieważ zabrakło czasu na oswajanie się z nią i jej ustawianie. Zakupiłem dodatkowy zasilacz do Garmina na baterie AA oraz torbę na ramę Topeak TriBag, głównie celem trzymania owego zasilacza.
Całą trasę wyścigu wyznaczyłem w garminowym Mapsource i wygrałem do GPSa, dzięki temu miałem nawigację nie po śladzie, ale wskazującą konkretne skrzyżowania i ulice. Jako oświetlenia przedniego używałem Cateye HL-EL540 Econom Force, za tylnie robiła Sigma Tail Blazer.
Bagaż był rozłożony w następujący sposób: W torbie podsiodłowej znajdowały się: dętka, łyżki do opon, łatki, smar, multitool. W torebce Topeak na ramie: baterie do GPSa, dokumenty. Resztę wiozłem do nerki, którą zawsze bardzo chwalę. Umiejętne zapięcie nie uciska brzucha i praktycznie jej nie czuć, a dzięki temu kręgosłup nie ma dodatkowego obciążenia. W nerce umieściłem: kurtkę przeciwdeszczową, skuwacz do łańcucha, dodatkową dętkę, zipy (na wszelki wypadek), jeden żel na czarną godzinę, rękawki, kilkanaście ciastek zbożowych, rozpuszczalny izotonik Isostar Powertabs, Sudocrem. Do roweru oczywiście przypięta była pompka.
Za nawodnienie robiły dwa bidony: litrowy i 0,7 litra wypełnione na starcie izotonikiem.


Tuż przed startem
Postanowiłem do Świnoujścia przyjechać już w czwartek, aby się wyspać na miejscu i na spokojnie dokonać ostatnich przygotowań w piątek. Posunięcie było bardzo dobre, bo o ile pierwsza noc była spokojna to drugiej wykorzystałem tylko połowę, pojawiło się napięcie przedstartowe, ból brzucha i od 2 w nocy już nie spałem.
Taktykę ustaliłem następująco: zdefiniowałem w garminie alarm na wejście w III strefę tętna, celem nie wchodzenia na za wysokie obroty. Początek postanowiłem jechać maksymalnie tak, aby gps nie piszczał, dodatkowo miałem nie dokręcać na zjazdach. Dalsza część dystansu była wielką niewiadomą i miała wyjść "w praniu".
Od pewnego czasu oduczam się jeździć z licznikiem prędkości, teraz również nie miałem licznika, a w gps wyłączone pokazywanie prędkości. Dzięki temu jeżdżę na własne odczucia, a nie na przykład na utrzymanie wyznaczonej średniej. Nie stresuję się również gdy prędkość jest za niska lub nie zwalniam, gdy wydaje się za wysoka.
Cały dystans chciałem przejechać na izotonikach, stąd Isostar miałem przy sobie, aby zaprawiać bidon jeśli na punkcie byłaby tylko woda. Miałem również zamiar jeść wszystko co było podawane na punktach.
Ubrany byłem w krótkie spodnie i nogawki 3/4. Na spodzie miałem bieliznę termoaktywną z długim rękawem, a na to koszulkę rowerową.
Mój start wyznaczono na 9:12 co oznaczało długie czekanie po przejeździe honorowym. Starczyło czasu na odwiedzenie Biedronki i kilkukrotne skorzystanie z toalety.
Osoby o których będę wspinał dalej to: Daniel Śmieja (numer startowy: 4) Marcin Koseski (6), Marcin Nalazek (7), Łukasz Lewandowski (23), Łukasz Drażan (25). Startowaliśmy co minutę w kolejności numerów startowych, mój numer to 24.

Start - PK1 Płoty 9:12 - 11:43 (dystans według organizatora: 76km, średnia całkowita uwzględniająca postoje również na punktach według czasów zameldowania na punktach: 30,4km/h)
Wreszcie nadeszła moja kolej. Miałem dużą niewiadomą czy dobrze sobie ustawiłem lemondkę. Regulacje trwały do ostatniej chwili. Pierwszy odcinek pokazał, że ustawienie było prawidłowe. Ruszając powoli wchodziłem w tempo. Pogoda była sprzyjająca, prawie bez wiatru, temperatura około 17 stopni, czasami niewielki deszcz. Właściwie do Wolina wyprzedzałem kolejnych zawodników, również Daniela Śmieję (a dlaczego o tym wspominam będzie dalej). W Wolinie niespodzianka, tuż przede mną most się obrócił celem przepuszczanie przepływającego statku. Dojeżdżają zawodnicy, których wyprzedziłem. Zanim most powrócił do przejezdnej pozycji minęło przeszło 5 minut.Przy zjeździe z krajowej trójki jadę już sam nie mając nikogo w zasięgu wzroku, co jakiś czas mijam tylko kolejnych zawodników, ale różnica prędkości pomiędzy nami jest spora. Większość dystansu przejeżdżam na lemondce. Dzięki GPSowi na punkt trafiam bez żadnych problemów. Na liście z czasami okazuje się, że moje tempo było zbliżone do reszty znajomych i zachowały się różnice ze startu. Wyróżniał się tyko Łukasz L., który prawie doszedł pierwszych zawodników SOLO. Na punkcie banan, który zjadam od razu i drożdżówka, którą biorę na drogę. Z napojów tylko woda, którą uzupełniał litrowy bidon i wrzucam pastylki izotonika.

PK1 Płoty - PK2 Drawsko Pomorskie 11:43 - 13:35 (54 km, 28,9 km/h)
Trasa dosyć nudna, mijam tylko jedną grupę OPEN. Wydaje mi się, że wszystkich, których miałem wyprzedzić z SOLO już wyprzedziłem, a reszta jedzie szybciej ode mnie. Ciekawym urozmaiceniem byli mijani zawodnicy łobezkiego ultramaratonu. Przy dojeździe do punktu mijam wyjeżdżającego Marcina K. i wymieniamy tylko poglądy o pędzącym Łukaszu L., który już jechał za Zdzisławem Kalinowskim, rekordzistą trasy, który wyruszył na kategorię SOLO jako pierwszy. Na punkcie dostajemy dwie kanapki i wodę. Załatwiam jeszcze potrzebę, schodzi mi się z wodą i wyprzedza mnie Daniel Śmieja.

PK2 Drawsko Pomorskie - PK3 Piła 13:35 - 17:00 (97 km, 28,4 km/h)
Wyprzedzenie mnie przez Daniela podziało na mnie bardzo motywująco. Omijam go już na wjeździe na DW175 i postanawiam nie dać się wyprzedzić po raz drugi. Piękna droga pośród drawskiego poligonu spowodowała, że zapomniałem o swoich postanowieniach i zacząłem dokręcać na zjazdach. Po wjechaniu na krajową "dziesiątkę" jechało mi się bardzo dobrze, chyba było z wiatrem, na dodatek pod sobą miałem bardzo dobry asfalt. Mijam Marcina K., który uzupełniał zapasy na stacji benzynowej jakieś 20 kilometrów przed Piłą. Był to jedyny odcinek podczas całego wyścigu, kiedy wypiłem całe dwa bidony. Na punkcie szykują się do odjazdu Łukasz Drażan i Marcin Nalazek. Czyli nie było tak źle, najwyraźniej ostatni odcinek trochę mnie podciągnąłem w klasyfikacji. Na punkcie był toi-toi z którego nie omieszkam skorzystać, gorąca herbata, której nie daję rady dopić do końca. Uzupełniam płyny w bidonach i z pakietu startowego zjadam na miejscu baton, resztą biorę w kieszeń.


PK3 Piła - PK4 Kruszyniec 17:00 - 19:50 (79 km, 27,9 km/h)
Na wyjeździe z Piły łapię autobus i jadę za nim kilkaset metrów, ale dziurawe drogi miasta wydawały mi się zbyt niebezpieczne na taką prędkość, na dodatek z tylnej kieszeni wyleciało mi jabłko i drożdżówka, które wziąłem na punkcie. Odcinek dosyć nudny, oprócz dwóch obwodnic: Wyrzyska na którą wjeżdżać nie można było w prezencie otrzymywało się odcinek bruku w mieście i spory podjazd oraz obwodnicę Nakła, która dozwolona była tutaj jednak zaliczałem czerwoną falę na każdym skrzyżowaniu ze światłami. Przy wjeździe na punkt mijam wyjeżdżającego zeń Łukasz L.  w środku Łukasz D. i Marcin N. kończą obiad. Ja też korzystam z obiadu, ze swojego bagażu, który na mnie czekał wybieram bluzę i kamizelkę odblaskową, zakładam też dodatkowe, krótkie spodenki. Biorę nowy zapas izotonica, ponieważ cały poprzedni właśnie mi się skończył. Całość do wyjazdu z punktu zajęła mi około 50 minut.

Piła. Autor: Łukasz Drażan

PK4 Kruszyniec - PK5 Toruń 19:50 - 23:26 (75 km, 21,1 km/h)
Odcinek pokonywany już po ciemku. Ruszam za Marcinem N i Łukaszem D. Niestety nie potrafię dostosować się do tempa, wydawało mi się trochę za wolne. Wyprzedzam obu i prowadzę. Na "dziesiątce" przed Toruniem mam kryzys snu, jest po godzinie 22, czyli zwykle wtedy kładę się spać. Droga prowadzi przez las, więc jest ciemno mijające z naprzeciwka samochody zmuszają mnie do mrużenia oczu. Przymknięte powieki już się tak łatwo nie podnoszą. Łukasz D., który tylko pozostał za mną wspominał później, że jechałem zygzakiem. Pobudza mnie wjazd do miasta, a właściwie latarnie na zachodniej obwodnicy Torunia. Na punkcie korzystam z kanapek i herbaty. Ponieważ przez pewien czas nie odczuwałem senności postanawiam po około 10 minutach ruszyć, tym bardziej, że Włocławek miał być bardzo blisko.

PK5 Toruń - PK6 Włocławek 23:26 - 1:16 (45 km, 24,5 km/h)
Najgorszy odcinek podczas wyścigu. Krajowa jedynka to droga śmierci dla rowerzysty, szczególnie o tej porze. Dużo kolein, czasami dziury, łaty na asfalcie, brudne pobocze, z boku co chwilę wyjazdy z budowanej autostrady, a w samym Włocławku nie kończąca się budowa głównej drogi. Senności już zupełnie nie czułem. Po dojeździe na punkt bardzo dużo osób towarzyszących, mnóstwo miłych pytań co potrzeba, ale jednak o tej porze taki natłok pytań był dla mnie trochę męczący. Mogę posilić się makaronem a'la gorący kubek, jest też cola. Dostaje ciasto. Jest wreszcie izotonic na punkcie. Według rozpiski Łukasz L. był na punkcie ponad godzinę przede mną. Po kilkunastu minutach chcę już ruszać. Łukasz, który ze mną dojechał na ten punkt postanawia jeszcze odpocząć. Czyli wracam do samotnej jazdy.

PK6 Włocławek - PK7 Gąbin 1:16 - 3:52 (60 km, 23 km/h)
Droga nad Wisłą, którą prowadziła trasą za dnia jest pewnie widokowa, w nocy niewiele było widać. Wreszcie nie mijały mi też praktycznie żadne samochody. W okolicznych wsiach mijam liczne rzesze młodzieży wracającej z imprez. Po rozjeździe w Soczewce jakość asfaltu znacznie się pogarsza. Na punkcie na stacji benzynowej czekają kanapki jest też kilku zawodników OPEN. Korzystam z posiłku i spędzam na punkcie kilkanaście minut. Do Łukasza tracę już tylko 40 minut.

PK7 Gąbin - PK8 Żyrardów 3:52 - 6:50 (72 km, 24,3 km/h)
Powoli zaczyna świtać. Przed Sochaczewem mijam ekipę OPEN, która ruszała przede mną na poprzednim punkcie. W centrum Sochaczewa zaczyna coraz mocniej padać. Zatrzymuję się i ubieram kurtkę przeciwdeszczową. Zaczyna się odcinek, który znam i który testowo miesiąc wcześniej przejechał. W Żyrardowie są już duże kałuże. Gdy dojeżdżam do punktu widzę, że jest tam Łukasz i cała czołówka, tak mnie to rozprasza, że zaliczam glebę na koleinie. Prędkość niewielka, ale ma zbity bok i przekręconą manetkę. To drugie udaje się naprawić, to pierwsze będzie boleć już do końca. Łukasz z ekipą rusza 5 minut przede mną, ja wolę zjeść makaron i na spokojnie napełnić bidony, tym bardziej, że kolejny odcinek jest dosyć długi.

PK8 Żyrardów - PK9 Wsola 6:50 - 11:10 (90 km, 20,8 km/h)
Leje coraz bardziej. Dobrze, że nie ma jazdy w terenie bo napęd już by zdychał. Jadę cały czas swoje z nadzieję na dogonienie czołówki. Na trasie z Grójca do Przybyszewa dostrzegam w oddali sylwetki kolarzy. Pomyślałem, żeby przycisnąć i zażyłem żel, który wiązłem od startu. Ledwie skończyłem tubkę i dojechałem do ronda przed Białobrzegami jak widzę, grupę zawodników stojących i Łukasza siedzącego pod sklepem. Okazuje się, że przed chwilą Łukasz za ostro wszedł w zakręt i wywrócił się co go trochę przymroczyło. Obrażeń zewnętrznych nie widać żadnych. Jednak miejscowi, który widzieli zdarzenie postanowili wezwać karetkę. Po konsultacjach z resztą zawodników postanawiam poczekać z poszkodowanym na karetkę. Pogotowie przejeżdża po około 8 minutach. Badania nie wykazują, żadnych urazów i po około 30 minutach ruszamy. Łukasz ma jechać za mną w regulaminowej odległości do Wsoli, gdzie czeka go konsultacja z lekarzem zawodów. Jakieś 10 minut przed punktem orientuję się, że Łukasza nie ma za mną. Dzwonię do niego, żeby się dowiedzieć, że złapał gumę, ale zdrowotnie jest ok. Na punkcie korzystam z zupy, robię sobie za mocną kawę, opowiadam lekarzowi o zajściu i zbieram się do wyjścia. Kiedy wychodzę z hotelu na punkt wjeżdża Łukasz.

PK9 Wsola - PK10 Iłża 11:10 - 13:08 (48 km, 24,4 km/h)
Odcinek z prowadził krajową 8-emką następnie przez centrum Radomia do krajowej 9-ątki. Dzięki GPS przejazd przez miasto wychodzi mi bez problemów. Deszcz przestaje padać tuż za Radomiem. Na punkcie przy zajeździe Viking już trochę przeschnąłem. Jest to duży punkt, więc czeka na mnie bagaż. Korzystam z obiadu - schabowego, dodatkowo biorę rosół, który ktoś zamówił, ale nie był w stanie zjeść. Biorę też prysznic i przebieram się w suche ubranie. Słyszałem wcześniej o 30 stopniach ciepła w Rzeszowie pod takim kątem też wybieram ciuchy, spodnie jednak cały czas 3/4. Po godzinie wychodzę, ładuje nowy żel i zestaw izotoników. Zabieram też w trasę 2 puszki energetyków. Zostaje jeszcze na chwilę, aby jeszcze przesmarować łańcuch i wtedy przyjeżdża Łukasz, który nie chce jeść i widząc, że ja się zbieram postanawia trzymać się za mną. Zgadzam się pod warunkiem, że będzie trzymał odpowiedni dystans.

PK10 Iłża - PK11 Nowa Dęba 13:08 - 17:53 (104 km, 26,9 km/h)
Najdłuższy odcinek, którego się bardzo obawiałem. Zacząłem asekuracyjnie jadąc stosunkowo spokojnie. Na początku pojawiły się też spore podjazdy, które starałem się pokonywać na mały obciążeniu. Za Ostrowcem krzyczę do Łukasza, który cały czas jedzie jakiś dystans za mną, żeby albo zwiększył dystans, albo jechał swoje bo ja jadę asekuracyjnie i trochę się stresuje jak jedzie za mną nawet jak jest to około 100 metrów. Łukasz postanawia mnie wyprzedzić i powoli mi odjeżdża. Kilkanaście kilometrów dalej ma nade mną już około 3 kilometrów przewagi co widziałem na jednym ze zjazdów. Jednak chwilę później zacząłem czuć coraz więcej siły i stopniowo przyspieszałem. Droga też była bardziej przyjazna, podjazdy stawały się łagodniejsze a zjazdy dłuższe. Niedługo później wyprzedzam Łukasza. Jedzie mi się świetnie, cały czas na lemondce, mam dobrą prędkość. Później mówiłem, że zawdzięczałem to tempo właśnie strawionemu schabowemu. Pewnie to prawda, bo od zjedzenia obiadu mijały 2,5 godziny. Na punkcie melduję się nadal w miarę wypoczęty, chwilę po mnie dociera Łukasz, widać, że jest zmęczony. Według jego relacji po tym jak go wyprzedziłem moje tempo wahało się pomiędzy 35-40 km/h. Korzystam z bufetu, gdzie dostaję pyszny makaron, jak usiadłem poczułem jednak ból w udach, czyli tempo była jednak za mocne.

PK11 Nowa Dęba - PK12 Boguchwała 17:53 - 20:35 (60 km, 22,1 km/h)
Po ruszeniu z punktu, podobnie jak na poprzednim za mną rusza Łukasz. Po 5 kilometrach zaczyna padać deszcz. Jedziemy na obrzeżach burzy, pioruny waliły w pewnej odległości od drogi, deszcz jednak był intensywny, burzowy. Po 18 kilometrach pada mi GPS, przyciski przestają działać. Walczę z urządzeniem dłuższy czas, co psuje trochę moje tempo. Do Rzeszowa wjeżdżamy już o zmierzchu i bez deszczu. Muszę kombinować z mapką otrzymaną w pakiecie startowym i na początku mam z tym problemy. Łapię jednak odpowiedni kierunek, pamiętam z opowieści, że punkt miał być na końcu długiego zjazdu za Rzeszowem. Trochę się, więc zdziwiłem jak prawie na początku zjazdu na asfalcie znalazłem strzałkę z napisem 1008. Łukasz wciąż był za mną, krzyknąłem do niego, bo minął punkt. Czuję siłę, a na dodatek słyszałem o niekorzystnych prognozach pogody dla Bieszczad, więc chcę ruszać jak najszybciej. Uzupełniam płyny, zjadam drożdżówkę i ruszam. Łukasz tradycyjnie już rusza zaraz po mnie.

PK12 Boguchwała - PK13 Brzozów 20:35 - 22:30 (44 km, 23 km/h)
Jest już zupełnie ciemno, operowanie książeczką z mapą sprawia mi trudności, bo nie przygotowałem się do tego. Poza tym nie miałem żadnego innego oświetlenia  oprócz tego na kierownicy i małej lampki sygnalizacyjnej na widelcu. W rezultacie kilka razy muszę stawać przy latarni, aby zapamiętać dystans przed siebie. W samym Brzozowie mam problem, żeby znaleźć punkt. Łukasz dojeżdża do mnie tak, że do samej remizy wjeżdżamy praktycznie razem. Słyszałem o punkcie w Brzozowie, że będzie "na bogato", ale nie myślałem, że aż tak. Stół prawie jak weselny, z białym obrusem. Tym razem zjadam żurek, dwa kawałki ciasta, korzystam z toalety i ruszam dalej.

PK13 Brzozów - PK14 Ustrzyki Dolne 22:30 - 2:25 (51 km, 13 km/h)
Na punkcie spędzam jakieś 30 minut. Chyba za długo, bo chwilę po ruszeniu zaczynam odczuwać senność. W Sanoku staję na chwilę i zużywam puszkę energetyka. Jest lepiej, ale za chwilę zaczną się podjazdy. Łukasz, gdzieś tam z tyłu świeci światłami. Od Zagórza widać błyskawice. Na burzę trafiam w Lesku, od razu zaczyna się ulewa, postanawiam zatrzymać się pod wiatą sklepową. Łukasz widząc, że ja staję zatrzymuje się również. Staram się nie zasnąć, ale nie udaje się. Obudziłem się po około 30 minutach, burzy już nie było, deszcz padał lekko. Budzę Łukasza i mówię, że ja jadę. Po wyjeździe z miasta ulewa zaczyna się na nowo, na szczęście bez grzmotów. Z tyłu widzę światła Łukasza. Deszcze do samych Ustrzyk był albo duży albo bardzo duży. Ustaje właściwie przed samym punktem.

PK14 Ustrzyki Dolne - META Ustrzyki Górne 2:25 - 4:40 (53 km, 17,2 km/h)

Na punkcie dostałem tylko połówkę pomarańczy, a czekały mnie największe podjazdy. Wiedziałem, że może być problem, tym bardziej, że od Brzozowa minęło trochę czasu. Na pierwszy podjeździe orientuję się, że przerzutka przednia już nie zrzuca na młynek. Denerwuje mnie to bardzo i wybija z rytmu, czasami udaje się zrzucić, ale większość podjazdów robię na średniej koronce. Za chwilę znowu zaczyna lać, robi się nieprzyjemnie, ponieważ wraz ze zwiększaniem wysokości maleje temperatura. Zaczynam marznąć. Na 20 kilometrów przed metę strzela mi szprycha w tylnym kole. Muszę rozpiąć hamulec, niewiele brakuje do obcierania o ramę. Na 6 kilometrów przed metę zaczyna mnie odcinać i decyduję się na żel. Na kilometr przed metą gaśnie mi przednia lampka, skończyły się baterie, które wytrzymały od samego początku. Decyduje się jechać na pozycyjnym światełku na widelcu, które przełączam z mrugającego na ciągły tryb. Widzę krawędzie drogi i liczę, że nie ma dziur. Widać już zabudowania Ustrzyk, niestety nie wiem w którym miejscu konkretnie jest meta. Dojeżdżam do każdego po kolei i próbuję dojrzeć, ale z moim oświetleniem nie jest to łatwe. Dojeżdża też Łukasz do mnie, który trzymał się w zasięgu wzroku. Już wspólnymi siłami znajdujemy odpowiedni hotel i jesteśmy na mecie. Na którym miejscu jestem wiedziałem już od Iłży, od Rzeszowa wiedziałem też, że przede mną od 2 godzin na trasie nikogo nie było.

Podsumowanie:
Bardzo dobry czas 43,5 godziny dałoby się bez problemu poprawić o godzinę, gdyby nie wypadek pod Białobrzegami i zaśnięcie w Lesku. Początek miałem chyba trochę zbyt asekuracyjny, chociaż może to było przyczyną sukcesu. Końcówka również nie taka jaką bym sobie życzył, problemy techniczne (GPS, przerzutka, koło, oświetlenie) na dodatek burza dały czas przeszło 15 godzin na ostatnich 300 km. Z rzeczy, które najbardziej polecam na BBT to lemondka, wydaje mi się, że dzięki niej osiągałem prędkości o kilometr lub dwa większe na prostej.
Cel na kolejny BBT to czas poniżej 40 godzin w SOLO - trzeba być ambitnym :)
Na Tarnicy. Autor: Marcin Nalazek

Czas: 43h 29min, średnia (całkowity czas przez dystans według organizatora): 23,2 km/h

Zanim GPS mi padł, coś tam się zapisało:
http://connect.garmin.com/activity/216315408
http://connect.garmin.com/activity/216315389
http://connect.garmin.com/activity/216315362

15 komentarzy:

Tofalaria pisze...

Gratulacje, Adam! Naprawdę niezły czas. Bardzo ciekawie opisałeś przygotowania. Te 1,5kg Marcin skomentował "o rety, to ten gość się waży?". :) Czy na punktach się jakoś rozciągałeś? Ile w sumie wyszło Ci snu?

Adam pisze...

Dzięki.
Co do ważenia to tak sporadycznie sprawdzałem. Na początku lipca ważyłem około 78kg, o w sierpniu już 80kg.

Snu mi wyszło tylko 30 minut w Lesku. Właściwie to miałem tylko jeden poważny kryzys pierwszej nocy za Bydgoszczą i drugi lżejszy za Brzozowem. Poza tym nie chiało mi się za bardzo spać. W ogóle w poniedziałek rano to zasnąłem dopiero po 3,5 godzinach od przyjazdu na metę.

Tofalaria pisze...

A po wyścigu? Ważyłeś się? Bo pamiętam, że dwa lata temu, to Damian zszedł do 60 z hakiem. :)
Jednak odpornością na sen można sporo ugrać!

Adam pisze...

Po samym wyścigu nie, ale jakoś w weekend miałem w granicach 80kg, czyli się wyrównało.

Starałem się zjadać wszystko co dawali na punktach i pić też na zapas. Myślę, że to była też jedna z przyczyn dobrej dyspozycji.

Krzywoustek Piotr pisze...

Bravo!!!

Krzywoustek Piotr pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Shilo pisze...

Gdybyś jechał dla przyjemności wynik byłby jeszcze lepszy.

Łukasz pisze...

Kiedyś w końcu muszę się zmotywować i ruszyć na taki maraton. Odkąd tylko o nim kiedyś usłyszałem chodzi mi to po głowie i wyjść nie chce.
Gratuluję i podziwiam :)

rugged breed pisze...

Nice post!

Zero Dramas

Lette's Haven pisze...

the bike is wonderful as well as your blog!

keep it up!!!

Lette's Haven

Nietypowa_K pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Kuba pisze...

brawo!
zapraszam do mnie:http://pilkanoznainfosport.blogspot.com/

Anonimowy pisze...

50 hours of biking, I'm sure it's very tiring but fulfilling.

http://zerodramas.blogspot.com

Mistique pisze...

Enter to win an iPad 2 or Samsung Galaxy :)


http://galaxy-vs-ipad2.kekuko.com/?ad=rnfr_galaxyin

rugged breed pisze...

You have a nice blog! I love it, I am very entertained and I learned a lot! I will follow all your posts everyday! You are a genius indeed and all of your words are meaningful, I will promote your blog to my friends and I am very sure they will also like your blog!

Hot Artz
Move Igniter
Rugged Breed